Teatr spotkania

Wysoki poziom wykonania kolejnego spektaklu "Naszego Teatru" "Z Katynia do Smoleńska - Prawda, Pamięć, Przebaczenie" to przykład przyciągającej i skutecznej siły dobra. Trudno uniknąć refleksji, że główny nurt sztuki performatywnej, zerwawszy z klasycznym fundamentem prawdy, dobra i piękna, utracił też siłę przyciągania samą mocą przekazu, naturalnych emocji i talentu. Absolutyzowany profesjonalizm sprowadza się do metody stwarzania mirażu nowoczesności, otwartości czy oryginalności przez iluzoryczne wyzwolenie formy.

"Nasz Teatr" na scenie przykościelnego oratorium, z użyciem prostej scenografii, zwykłych teatralnych środków wyrazu pokazał, co to znaczy wzruszać i poruszać. A zespół pod kierunkiem Barbary Dobrzyńskiej scala szczere oddanie wspólnie pełnionej misji.

- Mam w "Naszym Teatrze" wspaniałych młodych ludzi ze świetną formacją duchową, moralną i patriotyczną. Wszystko, co potrzeba, mają w sercu. Praca nad nimi to tylko kwestia techniki, czyli np. poprawienia dykcji. Ale poza tym są gotowi, bo mają bogate wnętrze - mówiła o swoim zespole Barbara Dobrzyńska. To doceni każdy widz, więc nie trzeba się martwić o przyszłość tej inicjatywy.

"Z Katynia do Smoleńska - Prawda, Pamięć, Przebaczenie" nie jest opowieścią o jednej zbrodni, choćby tak pamiętnej jak owa sowiecka zbrodnia nad zbrodniami wiosną 1940 roku. Katyń jest tu jednym z motywów, impulsem dla szerszej refleksji, świadectwem upodlenia człowieka w totalitarnym reżimie. Dotyka ono ofiary mordu fizycznie, lecz autorzy spektaklu nie chcą się zajmować rekonstrukcją materialną zbrodni. Pokazują upadek tych, którzy sięgnęli po narzędzie przemocy. I znowu nie zakrwawione ręce enkawudzistów, lecz niewidzialną, lecz nie mniej wołającą o pomstę do nieba krew na rękach bezdusznych mocodawców.

Scenariusz jakby zatacza coraz szersze kręgi poznania rzeczywistości katyńskiej. Upodlenie sięga zatem współodpowiedzialnych - morderców prawdy. Sugestywnie pokazany jest świat ludzi wielkiej polityki, mocarstw rozgrywających swoje wielkie gry, w których nie liczy się człowiek. Stąd scena spektaklu, zamiast Lasu Katyńskiego, przedstawia częściej salę obrad wielkiej trójki lub inny areopag dwudziestowiecznego zakłamania.

- Jest to zderzenie z historią, którą przecież znamy, ale kiedy słyszy się dialogi kolegów grających Churchilla, Stalina, Roosevelta i swoje teksty - gen. Andersa kierowane do Stalina jest to mocne doświadczenie - mówi Piotr Michalski, odtwórca roli gen. Władysława Andersa.

W nienawistne tryby dziejowej machiny nieprawości wpada razem z Katyniem Polska. Doświadczenie kilku wybranych rodzin jest znowu świadectwem - Ojczyzna krwawi razem z poległymi, płacze z sierotami i wdowami, wreszcie milczy, gdy knebel zdrady odebrał jej najcenniejsze - wolność.

- Stan emocji, jaki się pojawia w trakcie grania tego spektaklu, teraz już rzadko zdarza się u aktorów. Są to emocje nie takie pompowane czy sztuczne. Tu emocje są poruszane poprzez coś, co jest na najwyższym diapazonie moralnym. Ze sceny mówimy o sprawach tak ważnych i tak potrzebnych, tak szlachetne są intencje spektaklu, że zaprzeczają współczesnym tendencjom protestowania przeciwko czemuś z nienawiścią i złością. W naszym spektaklu jest przebaczenie, poczucie odpowiedzialności, miłość, a najbardziej poczucie stania na straży prawdy - dzielił się po spektaklu z portalem NaszDziennik.pl aktor Witold Bieliński.

W tym teatrze trudnej prawdy nie możemy liczyć na wspaniały finał, gdy intrygi złoczyńców obracają się przeciw nim, a dobro i prawda tryumfują. Przeciwnie, końcowy akcent jedynie kumuluje niepokój. Jak się można domyślić, jest nim 10 kwietnia 2010 r. - nowy tragiczny dziejowy przełom.

- W trakcie spektaklu bałam się zagłębiać w żywe reakcje z widowni, aby nie ulec zbyt mocnym emocjom, bo przecież nie gramy sztuki fantastycznej, gdzie opowiada się o rzeczach, których tak naprawdę nie było - mówiła portalowi NaszDziennik.pl Anna Jasiukiewicz, grająca córkę porucznika Wincentego Wołk-Jezierskiego.

Lecz między tragicznymi momentami nie znikają wiara, godność, honor, wewnętrzna wolność i silna wola. Nadzieja, którą niesie pieśń, podtrzymuje ducha, dodaje sił, jednoczy i wbrew wszystkiemu wpuszcza do serc światło. Scenariusz tak prowadzi nas przez krainę chwil dramatycznych i jednocześnie wzlotów ducha, że oglądanie przedstawienia staje się oczyszczeniem.

Nic dziwnego, że widzowie reagują. Przede wszystkim wewnętrznym poruszeniem, następnie prostym gestem, gdy sami czują, że przyszedł moment, by wstać, bo nie można trwać dalej bez jasnego świadectwa współuczestnictwa, by otworzyć usta w śpiewie.

- Publiczność "Naszego Teatru" to szczególna publiczność. Odbieram ją bardzo pozytywnie. Ktoś może powiedzieć, że spektakl powinno się oglądać, a nie wstawać i śpiewać razem z aktorami, ale skoro w naszych żyłach płynie podobna krew i podobne emocje rodzą się po jednej i po drugiej stronie sceny, to ja to rozumiem i czuję się z tymi ludźmi jednością. Jestem Bogu wdzięczny za to, że mogę być w tym zespole, pośród tych ludzi, tej publiczności i traktuję to jako mój hołd wobec pomordowanych w Katyniu - podsumowuje Piotr Michalski.

Pasja i praca twórców "Naszego Teatru", porównywanego przez aktorów i publiczność do Teatru Rapsodycznego, zasługują na należną przedstawieniu pochwałę. Mianowicie dowodzą, jak "Nasz Teatr" staje się, zgodnie ze swoim zamysłem, teatrem spotkania.



Beata Falkowska
Nasz Dziennik online
14 kwietnia 2014
Teatry
Nasz Teatr