Teatr świadków Zagłady
"Polski teatr Zagłady" Grzegorza Niziołka wywołał we mnie sprzeczne reakcje: uznanie i rezerwę. Mój sceptycyzm wzbudził przede wszystkim zawarty w studium tyleż niedookreślony, co radykalny i rzutowany zarówno w przeszłość, jak i w przyszłość projekt przebudowy polskiej kultury poprzez potraktowanie Zagłady jako fundamentalnego doświadczenia zbiorowego .Znam od ponad trzydziestu lat autora, który już w kwietniu 2009 na wrocławskim rynku ujawnił mi plan swej książki. W trakcie lektury przypominałem sobie jego długą drogę do podjęcia tematu, począwszy od sporządzonego w 1986 opisu "Powolnego ciemnienia malowideł" Jerzego Grzegorzewskiego z całkowicie nieobecnym motywem Zagłady. Studiowałem nieco odbicie stosunków polsko-żydowskich, w tym Zagłady, w rodzimym teatrze. Widziałem aż dziewięć przedstawień analizowanych przez Niziołka i o niektórych pisałem. W książce zresztą znalazł się passus z mojej recenzji "Słuchaj, Izraelu!" w krakowskiej realizacji Jerzego Jarockiego oglądanej wspólnie z Grzegorzem.
Mój sceptycyzm wzbudził przede wszystkim zawarty w studium tyleż niedookreślony, co radykalny i rzutowany zarówno w przeszłość, jak i w przyszłość projekt przebudowy polskiej kultury poprzez potraktowanie Zagłady jako fundamentalnego doświadczenia zbiorowego. Moje wątpliwości spotęgowała zaś obrona Niziołka niedoszłego spektaklu "Nie-boska komedia. Szczątki" w Starym Teatrze w Krakowie, pomyślanego jako rozrachunek z antysemityzmem Polaków i ich współodpowiedzialnością za Zagładę. W książce przyjął on, że Polacy na ogół pełnili w trakcie Zagłady rolę świadków, choć niekiedy pozbawionych elementarnej empatii gapiów, czyli "bystanders". Niestety nie starał się wyjaśnić, dlaczego Polacy w przeciwieństwie do innych narodów nie byli dopuszczani przez Niemców do udziału w masowym zabijaniu Żydów dokonywanym przecież najczęściej na ich ziemiach.
W przenikliwych, chociaż często nazbyt zawiłych analizach autor odwołuje się do dorobku psychologii głębi, marksizmu ze szkoły frankfurckiej czy humanistyki postmodernistycznej. Zarazem dokonuje na gruncie historii nie tylko teatru szeregu nadużyć interpretacyjnych i przeinaczeń, nie zawsze będących rezultatem stosowania zasady pars pro toto przemilczeń bądź po prostu przeoczeń. Dość, że w książce prezentowanej jako monografia nie ma nawet wzmianki o "Gałązkach akacji" Edmunda Wiercińskiego, czyli napisanym właśnie z pozycji świadka latem 1942 opowiadaniu o likwidacji getta w Otwocku, bodaj pierwszym świadectwie literackim Zagłady, na dodatek stworzonym przez człowieka teatru.
Najbardziej zdumiało mnie jednak usiłowanie włączenia Jerzego Grotowskiego inscenizacji "Księcia Niezłomnego" w obręb polskiego teatru Zagłady. W szkicu "Demontaż widzenia" Niziołek w tym spektaklu dostrzegł "obraz człowieka zagonionego do jakieś ciemnej nory, piwnicy, zagrody. Próbującego wymknąć się ścigającej go gromadzie, która szyderczo i agresywnie nuci ludową polską piosenkę". I dodaje, że w związku z Don Fernandem myśli "o Żydzie, który w rozpaczy rzucił się w Auschwitz w palenisko krematorium". Z owych sugestii wynikałoby, że Grotowski ukazał mordowanie Żyda przez polskich chłopów. Natomiast reżyser ten po 1989 trzykrotnie podkreślał, że w oficerskich butach z cholewami i sądowych togach przedstawił prokuratorów wojskowych w okresie stalinizmu torturujących polskiego żołnierza ze środowisk niepodległościowych i antykomunistycznych, gdyż wcześniej nikt nie rozpoznał owych realiów.
Nie mam miejsca na dłuższą polemikę. Ponieważ jednak podsunąłem Niziołkowi "Spacerek w labiryncie" - ze względu na wspomnienie o "Dochodzeniu" Petera Weissa w reżyserii Erwina Axera - czuję się w obowiązku bronić Zbigniewa Raszewskiego przed rytualnymi już na gruncie ponowoczesnej teatrologii próbami jego postponowania. Niziołek przywołał spór Raszewskiego z Grotowskim wywołany ukazaniem w "Studium o Hamlecie" powstańców warszawskich w trakcie szturmu opluwających pasywnego Żyda. Raszewski, skądinąd żołnierz AK, przeciwstawił owej scenicznej sytuacji uwolnienie Żydów z obozu Gęsiówka przez baon "Zośka" 5 sierpnia 1944. Oskarżony więc został o uleganie skłonności do "buchalteryjnego bilansowania postaw" Polaków, w odpowiedzi na świadectwa ich niegodziwości, która miała polegać na przypominaniu zawsze przejawów "szlachetności i ofiarności". W "Efekcie kiczu" Niziołek pisze już o jakoby "podjętej przez niego próbie narzucenia Grotowskiemu własnej wizji najnowszej polskiej historii, w której nie ma miejsca na zbyt bolesne sprzeczności". A właśnie w 1964 Raszewski toczył boje o zakazany przez władze zeszyt "Pamiętnika" o teatrze czasu wojny i bynajmniej nie występował w nich w "dwuznacznej politycznie roli obrońcy narodowej godności", lecz historycznej prawdy.
Z kolei przy okazji omawiania "Namiestnika" Rolfa Hochhutha w inscenizacji Kazimierza Dejmka Niziołek zarzuca Raszewskiemu, że "najwytrwalej milczał" o tym spektaklu, notabene nie zaznaczając, iż zapewne z powodu identyfikacji z Kościołem katolickim. Konstatuje wyłącznie, że "w artykule o Dejmku dla Pamiętnika Teatralnego nie wspomina słowem o "Namiestniku". Szkic "Dejmek" jednak został pierwotnie napisany do zatrzymanej przez cenzurę książki "Teatr Nowy w Łodzi w latach 1949-1979" i dlatego Raszewski skupił się w nim na przedstawieniach powstałych na owej scenie. Ale również generalna teza, że "Namiestnik" należał do spektakli "pomijanych" w historii polskiego teatru jest bezpodstawna. Sam go komentowałem w 2007 na łamach "Teatru", dochodząc do odmiennych konkluzji.
Rafał Węgrzyniak
Teatr Pismo
28 lutego 2014