Teatr w kleszczach rozpolitykowanych reżyserów

Wyznam hardo: nie znoszę polityki na scenie! Żyjemy w czasach, w których polityka coraz bardziej staje się "teatrem", a teatr zabiera się za "politykowanie". Agresywnym twórcom wydaje się, że skoro władza jest dla społeczeństwa uciążliwa, nieprzewidywalna i zgoła głupawa, to trzeba jej dowalić, albo i mądrze podpowiedzieć, co ma dalej robić. Bo przecież teatr do czegoś służy, nie? Stąd przenoszenie żywcem na scenę telewizyjnych obrazków ostentacyjnych przejawów patriotyzmu /bądź jego krytyki/, telewizyjnych sporów tych samych "gadających głów" i tej całej politycznej sieczki, jaką karmią nas na co dzień media. Stąd także obfite korzystanie w inscenizacjach z techniki filmowej i telewizyjnej /projekcje i monitory na scenie /.

Wydaje się, że w tym wyścigu o upolitycznianie narodu polski teatr wreszcie zdefiniował swoją misję i rację bytu. Zresztą, polityczny nurt w dziejach teatru zaznaczył już swoją drogę od Arystofanesa przez doktrynera Brechta do naszych współczesnych ideologów sceny. Nurt jednak drugorzędny i sezonowy. Nie może być nic gorszego, jak teatr przejmujący rolę politycznego i partyjnego gracza na rzeczywistej scenie politycznej. Obserwując względnie młodych reżyserów, ukształtowanych na niemieckich i post-brechtowskich wzorcach, rzucających się z taką pasją w naszą polityczną doraźność, nie potrafię sobie odpowiedzieć, ile w tym chęci publicznego zaistnienia, wewnętrznej potrzeby, idealizmu czy cynizmu Nasycony polityką i golizną polski teatr zżera swój własny ogon. W samouwielbieniu.

Dowodem niech będą przedstawienia "polityczne" w Łodzi i w Kielcach. W Łodzi reżyser Marcin Liberpostanowił wyrazić scenicznie swój bunt przeciwko wszelkim mitom i pomnikom narodowym. Mógł to zrobić w formie prelekcji, ale wybrał "Antygonę" Sofoklesa. Wiadomo, że od dawien dawna poloniści umacniają w dziatwie przekonanie, że ta lektura jest obrazem tragedii władzy i podeptanej wolności jednostki. Reżyser poczuł potrzebę odniesienia się do aktualnej władzy i osobistego zniewolenia. Co ma do tego tekst, który przetrzymał przez ponad 2500 lat wszystkie teatralne ekscesy ? Nic. Cała zawartość merytoryczna "Antygony" kojarzy się twórcy z obrazem Oświęcimia i Smoleńska. Wytrych nadal żywy i palący. Nie ma zatem "pomnikowej" i wzniosłej Antygony. Jej miejsce zajmuje Ismena, ocalała więźniarka obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, a jej numer obozowy staje się tatuażem na ciałach innych postaci. Żeby do końca zdeprecjonować postać bohaterskiej i szlachetnej Antygony, reżyser dopisuje jej tekst do wykrzykiwania: "Niech nikt nie rucha mojego trupa!" Wszak nie lubimy, jak ktoś się za bardzo wywyższa. Nazwisk nie wymienię. Tragedię smoleńską przypomina nam stojąca cały czas na środku sceny trumna i Antygona objawiająca wyraźną awersję do czuwania przy trupach. Jest jeszcze pogrzeb Polinika w asyście funkcjonariuszy BOR-u Precz z "bohaterszczyzną" i budowaniem narodowej mitologii! Jak na nowoczesne odczytanie klasyka nie mogło zabraknąć golizny czyli zbliżenia na ekranach /a jakże!/ monstrualnych genitaliów aktora-nieboszczyka. Nafaszerowana obcymi tekstami i techniką telewizyjną tragedia Sofoklesa ma nam otworzyć oczy na współczesną Polskę. Zliberyzowaną. Natomiast w Kielcach autorkę Jolantę Janiczak i reżysera Wiktora Rubina uwiodła historyczna postać carycy Katarzyny Wielkiej. Wiadomo, Rosja to odwieczny "cierń w polskim tyłku" i można na nim ugrać spory kapitał mrocznych emocji. Od zaborów po PRL Cóż, kiedy dla twórców historia carycy, jak wyznaje autorka tekstu, to tylko "droga ciała na tron, polityka pisana ciałem i na ciele". No i twórcy konsekwentnie "piszą tę politykę ciałem" na scenie. Aktorzy spełniają się w rolach głównie na golasa. Caryca nawet zachęca widzów z pierwszych rzędów, żeby złapali ją za cyce i tak się dzieje! Najwyraźniej kluczem interpretacyjnym stała się historyczna plotka o jurnej Katarzynie, co to nie wystarczał jej nawet pułk huzarów Prezydent Putin nie zaprotestował!? Gdyby twórcy spektaklu poprzestali na "odbrązawianiu" groźnej jednak despotki, na cycach i tyłkach, na przaśnych wulgaryzmach i konwencji dla gawiedzi na poziome serialu "Kiepscy", wieczór dla publiki byłby udany. Ale oni także mieli ambicje polityczne, nie mniejsze niż w większej Łodzi. Postawili dość poważne pytanie o gotowość naszych poświęceń dla ojczyzny. Cóż, że postawili bez majtek ? Lepiej widać I nie dali nam czasu do namysłu, bo zaraz kochanek tej niby carycy, król Stanisław August Poniatowski, zadeklarował, że w obronie swojej ojczyzny, czyli Polski, nawet "nie wyciągnie scyzoryka" i zapytał się widzów, czy oni wyciągną Widać nikt nie wyciągnął, bo spektakl dobiegł końca. Widzowie w Łodzi i w Kielcach wrócili przed telewizory, żeby uzupełnić tę polityczną edukację i zasnąć w oparach mało kulturalnego absurdu.



Józef Jasielski
Teatr dla Was
4 maja 2013