Teatralny wirus

Próba pokazania „Akropolis" jako wirusa, który wdarł się w „świat danych" być może byłaby do obronienia, gdyby niosła ze sobą jakiś przemyślany sens. Efektem tak interpretowanego dramatu jest jednak „zawirusowanie" widza śmiertelną nudą, mało odkrywczymi rozwiązaniami technicznymi i poczuciem rozczarowania. Dużo ciekawiej owy „wirus" odzwierciedla aktualną sytuację, w jakiej znalazł się Teatr Stary.

Zamierzenie Twarkowskiego było bowiem ambitne. Chciał, poprzez zapośredniczenie nowych mediów pokazać, jak dziś wyglądałoby „Akropolis" – zawikłany dramat, który mieści w sobie, jak widać po porażkach inscenizacyjnych licznych reżyserów – zbyt wiele. Dziś tyle tylko procesor komputera, w którym także obrazy mieszają się w niejasnym do rozwikłania porządku. Spektakl Twarkowskiego zatrzymał się na pobieżnym uchwyceniu sensu konstrukcji tamtego tekstu – na pytanie zaś czemu ma to służyć, nie odpowiada.

Mieszają się zatem na scenie rozmaite porządki: przetworzone fragmenty dramatu i wideo; naprzemiennie występuje także zapośredniczenie odbioru przez ekran, kamerę czy nawet części scenografii. Wszystko odbywa się w powolnym tempie (a skoro to „dysk twardy" powinien dynamicznie przetwarzać poszczególne elementy spektaklu!) i zamierzonym chaosie, podkreślającym wirtualną analogię. Razi brak nadrzędnego sensu takiej narracji, a także wtórność rozwiązań inscenizacyjnych. Próby nowoczesnych, bo – co podkreślane na każdym kroku tak w przedstawieniu, jak i poprzedzającej go promocji – wirtualnych, rozwiązań nie są niczym odkrywczym, nie ma w nich nic, czego nie byłoby wcześniej np. u Krzysztofa Garbaczewskiego.

Odzwierciedla to sytuację w samym teatrze, który z jednej strony chce się bronić, z drugiej – atakować. Nie przeszkadza bowiem, że reżyser podszedł do dramatu niesztampowo, czy że nie trzyma się reguł tradycyjnej interpretacji. Dobrze widzieć, że młodzi twórcy nadal chcą się „boksować" z klasyką. Cieszy też przekazanie sceny reżyserom z najmłodszego i średniego pokolenia oraz otwarcie dyrektora Jana Klaty na różnorodność działań teatralnych i okołoteatralnych. Wszystko to słuszne i szczytne. Cóż z tego, kiedy każda kolejna premiera nie spełnia oczekiwań, rozczarowuje, nie daje pola do dyskusji. Sprowadza się ona wówczas do przepychanek na najniższych rejestrach i kłótni o to, czy w Teatrze Narodowym w ogóle można reinterpretować klasykę na współczesną modłę. Odpowiedź na to pytanie jest oczywista i nie raz w Teatrze Starym (choćby za sprawą samego Klaty) pokazano, że można to robić ze znakomitym rezultatem. Wolałabym jednak by taka temperatura dyskusji dotyczyła samych spektakli, ich interpretacji, niebanalnych rozwiązań inscenizacyjnych, teatralnych odkryć. „Akropolis" jest zaś kolejnym przedstawieniem, przy którym wzruszam ramionami.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
7 grudnia 2013
Spektakle
Akropolis