Teatry w słońcu i mroku nocy
Jaka jest kondycja teatrów ulicznych, czy są nam nadal potrzebne? Odpowiedzi m.in. na te pytania miał przynieść tegoroczny Festiwal Działań Ulicznych "La Strada" w KaliszuPierwszą odpowiedź dała sama kaliska ulica, czyli zwykli przechodnie, którzy j żywo i życzliwe reagowali na pojawienie się w miejskim pejzażu rozmaitych przebierańców, clownów, grajków, akrobatów, sztukmistrzów czy też innej maści kuglarzy, zwanych w międzynarodowym slangu "buskerami". A przyjechała ich do Kalisza spora ekipa ("Busker bus"), złożona z artystów z różnych \' krajów Europy, także I z Argentyny, Australii, Japonii, a nawet Somalii, Kolorowe stroje, egzotyczna uroda, efektowna muzyka, a przede wszystkim niezwykłe umiejętności artystów - sprawiły, że kaliszanie chętnie podziwiali uliczne występy. Szczególnie gwarno było w słoneczne dni, kiedy na placu pod ratuszem królowały dzieciaki z pomalowanym kolorowo buziami. A po trzech dniach, gdy uliczni artyści powędrowali już dalej w świat, wiele osób dopytywało się, dlaczego ich już nie ma i czy jeszcze powrócą.
Trochę inaczej było na terenach przy Centrum Kultury i Sztuki, gdzie już po zmroku oglądaliśmy prawdziwe spektakle teatralne. Pierwszy "Salto mortale" [na zdjęciu] w wykonaniu Teatru Strefa Ciszy z Poznania, który pokazano w formie prologu poprzedzającego festiwal, nie zgromadził zbyt licznej publiczności (może dlatego, że w ostatniej chwili zmieniono miejsce prezentacji). Szkoda, bo było to bardzo poruszające, a zarazem szaleńcze widowisko z udziałem grupy clownów
i sześciu fortepianów. Opowieść oparta na autentycznych zdarzeniach z II wojny światowej, kiedy to armia radziecka zrabowała setki fortepianów, gromadząc je wzdłuż torów kolejowych, a potem je porzuciła pastwę losu - obrosła tu w głębsze znaczenia. Zniszczone instrumenty stają się najpierw przedmiotem apoteozy, potem dzikiej zabawy i totalnej profanacji, aby jeszcze później dać ludziom schronienie, a na koniec posłużyć im jako... trumny. W finale, zbudowaną z nich piramidę, kolejne pokolenia traktują już jak zwykłe schody. Tylko dziecko wyczuwa, że kryje się pod nimi jakaś mroczna tajemnica.
Spektakl pokazano w Kaliszu jako swoiste "requiem" dla upadającej Kaliskiej Fabryki Fortepianów, która być może kiedyś też odżyje w legendzie. Pierwszy festiwalowy dzień zwieńczyła niestety wielka ulewa, toteż większość spektakli trzeba było odwołać. Za to drugi dzień był podwójnie bogaty, a jego główną atrakcją stał się spektakl, dobrze znanego kaliskiej publiczności, Teatru Woskresinnia z Lwowa "Misterium Pinsel". Widowisko dużej urody i ekspresji, w swej warstwie plastycznej nawiązywało wprost do rzeźbiarskich dzieł Jana Jerzego Pinsela, XVIII-wiecznego artysty polskiego pochodzenia, mistrza tzw.
lwowskiej rzeźby rokokowej. Bardzo starannie przygotowane, jednolite stylistycznie, lekko wyciszone ale za to pełne mistycznych nastrojów, ułożyło się z piękną przypowieść o zmaganiach artysty ze swymi twórczymi wizjami i oporem ziemskiej materii, a także o ulotności wszelkiego piękna i nieuchronnym przemijaniu. Trzeci dzień festiwalu musiał być równie bogaty, bo zakończył się już po północy. A jego ostatnim mocnym akordem był kolejny wielki spektakl "Rabin Maharal i Golem" z Teatru Asocjacja 2006 w Poznaniu, łączący typowe wizualne elementy teatru ulicznego z rozbudowaną narracją, dialogami, śpiewem. Przedstawienie, zbudowane na kanwie tragicznej legendy o uczonym rabinie z Pragi, który zbudował sztucznego człowieka o niezwykłej mocy, aby bronił Żydów przed prześladowaniami, zabrzmiało jak jeden wielki (wiecznie aktualny!) protest przeciwko nietolerancji i okrucieństwom, fanatyzmom religijnym i zniewoleniu umysłów. Ale można w nim doszukać także głębszych prawd o tragedii ludzkiego losu, której nie da się uniknąć.
Pojawienie się w Kaliszu chociażby tych trzech spektakli to najlepszy dowód, że z teatrami ulicznymi nie jest tak źle. W repertuarze "La Strady" znalazło się oczywiście znacznie więcej interesujących propozycji, których jednak w komplecie dało się ani obejrzeć, ani tym bardziej opisać. Obok znanych już teatrów z Francji (Decalages) i Czech (Continuo), były to głównie młode polskie zespoły, stawiające pierwsze kroki na ulicy. Ich obecność na festiwalu jednak wyraźnie dowodzi, że ta forma działań teatralnych znajduje kontynuatorów, że jest nadal atrakcyjna dla młodych ludzi i to kolejny optymistyczny wniosek z tych konfrontacji.
Nieco inne aspekty zdominowały dyskusję, jaka toczyła się na "Forum menedżerów teatru ulicznego", towarzyszącym festiwalowi. Przede wszystkim były to kwestie finansowe, z którymi zmagają się chyba wszystkie teatry, choć na różną skalę. Dla Lecha Raczka, twórcy poznańskiego festiwalu MALTA np. 20 tys zł to "kwota, za którą nic się nie zrobi", ale dla innych teatrów to już gigantyczna suma, bo nawet za 2 tys. zł można zrobić spektakl. Przy okazji wspominano też dawne czasy, kiedy teatry występowały za darmo - wyłącznie z poczucia społecznej misji - na dodatek zmagając się z cenzurą. Dziś cenzury już nie ma, ale za to są inne bariery (przepisy, opłaty, podatki itp.) nie ułatwiające życia teatrom. Najpiękniej o początkach tego ruchu teatralnego w Polsce mówiła Alina Obidniak, która w stanie wojennym, kiedy teatry były zamknięte, organizowała pierwsze spektakle uliczne, a potem stworzyła pierwszy tego typu festiwal w Jeleniej Górze. A najoptymistyczniej o tym, jak dziś pokonywać przeszkody, opowiadała Eliwra Twardowska, organizatorka festiwalu FETA w Gdańsku. Wszyscy byli natomiast zgodni w kwestii, że nie jest łatwo dziś robić teatr uliczny, że powstaje za mało nowych spektakli, ale mimo wszystko warto je tworzyć, bo ludzie nadal chcą je oglądać.
Szersze omówienie festiwalu i towarzyszących mu dysput znajdzie się zapewne w periodyku "La Strada News", którego pierwszy numer ukazał się podczas festiwalu. Zdaje się, że zapowiada się nam nowe ciekawe wydawnictwo.
Bożena Szal - Truszkowska
Ziemia Kaliska
3 lipca 2010