Teresa Lipowska: T jak Teresa

Największą popularność zdobyła jako Barbara Mostowiak w "M jak miłość", ale Lipowska, która 14 lipca świętuje 83. urodziny, nieco żałuje, że telenowela przysłoniła jej inne zawodowe osiągnięcia i obecnie postrzegana jest przez pryzmat tej jednej roli. Nie chce być kojarzona wyłącznie z rolą troskliwej babci – tym bardziej że prywatnie życie aktorki nierzadko dalekie było od serialowej sielanki, a ona sama musiała stawić czoła wielu osobistym tragediom.

Na ekranie przez długie lata występowała głównie w epizodach. Największą popularność zdobyła jako kobieta dojrzała, dzięki popularnemu serialowi "M jak miłość"
Pierwszy mąż, w którym była szaleńczo zakochana, zostawił ją po trzech latach – rozwód był dla niej niezwykle bolesnym przeżyciem
Pocieszenie znalazła w ramionach kolegi z teatru, Tomasza Zaliwskiego. Pobrali się i od tamtej pory byli nierozłączni
Gdy lekarze zdiagnozowali u jej męża chorobę nowotworową, wspierała go w najtrudniejszych chwilach, choć sama "umierała wraz z nim". Do dziś nie otrząsnęła się po tej tragedii

Jako dziecko była wulkanem energii – uczęszczała do kółka teatralnego, występowała w szkolnych przedstawieniach, tańczyła, śpiewała i uczyła się gry na fortepianie. Przez jakiś czas myślała o karierze muzycznej, ale przyznawała, że to właśnie ognisty temperament przeszkodził jej w realizacji tych planów. Nie miała cierpliwości do wielogodzinnych, żmudnych ćwiczeń. Przez jakiś czas myślała jeszcze o medycynie, ale wreszcie, za namową nauczycielki, po maturze zapukała do bram łódzkiej filmówki.

Pierwsze kroki

Kiedy stawała przed komisją egzaminacyjną, miała już za sobą niewielkie aktorskie doświadczenie – jako 13-letnia dziewczynka wystąpiła w filmie "Pierwszy start". "W szkole wybrali mnie spośród uczennic, które mówiły ładnie wierszyki, i tak trafiłam na plan jako statystka. Miałam okazję zobaczyć, jak wygląda studio filmowe w Łodzi" - wspominała w magazynie "Show". Po uzyskaniu dyplomu wyjechała do Warszawy, gdzie zaproponowano jej angaż w Teatrze Ludowym. Równocześnie zajęła się dubbingiem i zaczęła pojawiać się na ekranie, choć początkowo wyłącznie w epizodach. Nie zniechęciło jej to i nawet niewielkimi rólkami udowadniała, że posiada niemały talent. Wkrótce zaskarbiła sobie przychylność widzów, a uznanie krytyki zdobyła zwłaszcza dzięki kreacjom teatralnym. "Jestem aktorką, która nie odrzuca ról małych, pod warunkiem, że dojdę do wniosku, iż można z niej coś ciekawego zrobić – twierdziła w »Trybunie«. – Mój najukochańszy reżyser Jurek Antczak mówił mi, że nie ma małych czy dużych ról, ale role dobrze i źle zagrane. Nawet jak grałam rolę Kapusty w bajce dla dzieci, to starałam się z niej zrobić coś interesującego".

Serialowa szufladka

Podczas gdy wiele starszych aktorek narzekało, że dla kobiet w ich wieku brakuje ról, Lipowska właśnie jako kobieta dojrzała zdobyła największą popularność. Nie była z tego jednak do końca zadowolona – filmowcy widzieli w niej głównie kobietę ciepłą, serdeczną, sympatyczną, obsadzali więc ją w rolach dobrotliwych cioć i opiekuńczych babć. Ona zaś marzyła o wyzwaniach, chciała pokazać widzom swoją inną stronę, udowodnić, że została niesprawiedliwie zaszufladkowana. Rzadko jednak mogła grać postacie skomplikowane, niejednoznaczne. Maciej Ślesicki, jako jeden z nielicznych reżyserów, dał jej szansę na zagranie czegoś zupełnie innego, powierzając rolę diabolicznej teściowej głównego bohatera w "Tacie" z 1995 r. Lipowska nie posiadała się ze szczęścia i do dziś darzy ten film ogromnym sentymentem.

Pięć lat później trafiła do obsady "M jak miłość". Nie spodziewała się, że serial okaże się takim przebojem i że od tamtej pory ludzie na ulicy będą ją nazywać "Basią". Choć cieszy się, że dzięki produkcji ma stabilną sytuację finansową, nie kryje żalu, że niemal wszyscy chcą z nią rozmawiać wyłącznie o telewizyjnej telenoweli. "Wcześniej zagrałam wiele ról teatralnych, którymi mogłam się naprawdę pochwalić, i nie zostało to w ogóle zauważone", wyznawała z goryczą w "Rzeczpospolitej". Kiedy więc usłyszała, że jej postać zostanie zmarginalizowana, nie przejęła się tym zbytnio. "My już jesteśmy na oucie. Teraz grają młodzi. Nie narzekam jednak, bo przez te wszystkie lata swoje już zagraliśmy. W końcu ile można pokazywać parę staruszków. A ja na brak pracy nie narzekam", zapewniała w "Super Expressie".

Bo mimo upływu lat Lipowska nawet nie myśli o emeryturze – mimo że praca nigdy nie była dla niej na pierwszym miejscu, dawała satysfakcję, wypełniała wolny czas i pozwalała nie myśleć o problemach. A tych życie aktorce nie szczędziło.

Do dwóch razy sztuka

Była jeszcze studentką, kiedy poznała operatora Aleksandra Lipowskiego. Uczucie spadło na nich jak grom z jasnego nieba i szybko podjęli decyzję o ślubie. Przez trzy lata Lipowska cieszyła się małżeńską sielanką, przekonana, że to mężczyzna, u którego boku spędzi całe życie. A wtedy on poinformował, że chce rozwodu. "Znudziłam mu się. Później zorientowałam się, że jemu po prostu wystarczała miłość na krótko. Po mnie miał jeszcze pięć żon", opowiadała w programie "Zrozumieć kobietę". Zrozpaczona, ze złamanym sercem, nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek zdoła zaufać jakiemuś mężczyźnie.

Jednym z pocieszycieli został jej znajomy z teatru, Tomasz Zaliwski, który, jak się okazało, podkochiwał się w niej od dłuższego czasu. "Tomek, gdy potrzebowałam, bardzo mi pomógł. Po wielkim zawodzie miłosnym, z taktem i szacunkiem opiekował się mną. Jak mówił, zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia", wspominała w "Gościu Niedzielnym". Pobrali się w grudniu 1963 r. i Lipowska nigdy nie pożałowała tej decyzji. Mąż był człowiekiem powszechnie lubianym, skromnym, wyrozumiałym i pełnym empatii. Nie przeszkadzało mu życie w cieniu sławnej żony, cieszył się z jej sukcesów i wspierał w najtrudniejszych chwilach. Sam zresztą z powodzeniem realizował się na scenie. Po 10 latach związku, kiedy powoli zaczęli już tracić nadzieję, doczekali się narodzin syna Marcina, a to wydarzenie jeszcze mocniej scementowało ich związek.

W zdrowiu i chorobie

Gdy w 2003 r. u Zaliwskiego wykryto nowotwór, Lipowska dzielnie stała u jego boku, wspierając go w walce z chorobą. Nie traciła nadziei nawet wtedy, gdy lekarze twierdzili, że rak jest nieuleczalny. Przez trzy lata czule opiekowała się mężem, próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo cierpi. Ale przyjaciele doskonale wiedzieli, jak mocno przeżywała całą sytuację. Mówili, że "Teresa chorowała z Tomkiem i razem z nim umierała". Kiedy odszedł, była zdruzgotana. "Przez ostatnie dziewięć dni, które spędził w hospicjum, ponieważ nieustannie podawano mu morfinę, prosiłam Boga, żeby go zabrał, i to szybko. Umarł nieprzytomny. Jestem jednak głęboko przekonana, że kiedy odchodził, a ja ostatni raz krzyczałam, że go kocham, usłyszał mnie. Po śmierci Tomka powstała w moim sercu rana nie do zabliźnienia" - opowiadała w "Magazynie Familia".

"Kiedy wchodzę do domu, to odruchowo najpierw patrzę na tapczan, na którym on leżał, jak był chory. Ja go czuję wręcz fizycznie", wyznała we "Wproście", wspominając męża. Tęskni, ale już nie rozpacza; jest przekonana, że niedługo się spotkają. "Żeby było jasne, nie boję się śmierci – dodawała. – Choć teraz tak się zastanawiam, czy kiedy ta śmierć przyjdzie, to będę umiała ją jakoś sensownie przyjąć. Oby!".



Sonia Miniewicz
onet.film
17 lipca 2020
Portrety
Teresa Lipowska