To jest zazdrosny zawód

Jako nastolatka, miałam plakat Dominga nad swoim łóżkiem. Miałam go okazję spotkać kilka razy. W Los Angeles, Nowym Jorku, Londynie, Hamburgu i w Polsce, ale niestety nigdy z nim nie pracowałam - rozmowa z ALEKSANDRĄ KURZAK.

Robert Migdał: Żyje Pani na walizkach. Jednego dnia Londyn, drugiego Wiedeń, Nowy Jork, Warszawa. Nie jest to trochę męczące? A może wręcz przeciwnie: daje to Pani wielką adrenalinę, uwielbia Pani życie w ciągłym biegu?

Aleksandra Kurzak: Trochę i jedno, i drugie. Oczywiście jest to męczące, ale sprawia to także wielką przyjemność.

Robi Pani karierę na całym świecie. A gdzie teraz jest Pani dom, do którego wraca?

- Mój dom, to oczywiście Polska. To dom moich rodziców we Wrocławiu, ale także moje mieszkanie w Warszawie.

Czuje Pani sentyment do Wrocławia? Lubi tu wracać?

- Tak jak powiedziałam, Wrocław jest mi bardzo bliski. Wychowałam się w tym mieście, dorastałam. Tu są moje korzenie.

Odniosła Pani światowy sukces. Jaki jest Pani przepis na sukces? Talent? Ciężka praca? Znalezienie się w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu? Szczęście?


- Nie ma przepisu na sukces. Gdyby to było takie proste... To wszystko co pan wymienił plus wiara we własne marzenia.

A może też i to, że dorastała Pani w rozśpiewanym domu?


- To sprawiło, że wybrałam taki zawód i że bardzo kocham, to co robię.

Pani mama to znakomita sopranistka Opery Wrocławskiej Jolanta Żmurko, tata Ryszard Kurzak - waltornista wrocławskiej Akademii Muzycznej. Jaki wpływ mieli na Pani życie, na Pani karierę?

- Moi rodzice od zawsze po prostu wspierali mnie we wszystkim co robię, dodawali otuchy i wierzyli w to, co robię.

Całe dzieciństwo spędziła Pani w kulisach Opery. Nasiąknęła Pani atmosferą sceny. Pewnie miało to wpływ na Pani przyszłość...

- Na pewno tak.

Nie od zawsze chciała Pani być śpiewaczką operową. To prawda, że marzyła się Pani kariera baletnicy lub skrzypaczki?


- Nie marzyła mi się nigdy kariera skrzypaczki, tancerką chciałam być jako mała dziewczynka, natomiast zawsze marzyłam tylko o karierze śpiewaczki.

A nie myślała Pani, jako mała Ola, żeby być lekarką, nauczycielką, modelką?


- Nie, nigdy.

Jakie są blaski i cienie sławy: czy ta praca wymaga poświęceń, na przykład w życiu osobistym?

- Ten zawód jest bardzo zazdrosny i wymaga wielu poświęceń, ale niektórym udaje się połączyć i jedno, i drugie.

Blaskiem są pewnie owacje na stojąco, kiedy publiczność po Pani występie krzyczy "Bravo".

- Tak, to na pewno bardzo miły moment, ale przede wszystkim to samozadowolenie, stawianie sobie coraz wyższej poprzeczki i możność sprostania temu zadaniu - to jest najpełniejsza satysfakcja.

I plusem jest też pewnie uwielbienie fanów. Słyszałem, że jedna z wielbicielek Pani pięknego głosu podarowała Pani czarne futro z norek.

- Ta osoba stała się wielkim przyjacielem rodziny, niestety nie ma jej już wśród nas.

Recenzenci piszą po Pani występach: "Aleksandra Kurzak ukradła przedstawienie". Czy w środowisku śpiewaków budzi Pani zazdrość?

- Nie wiem, nie dane było mi tego odczuć i nawet się nad tym nie zastanawiam.

Proszę zdradzić, jaka jest różnica między śpiewaniem na scenach Nowego Jorku, Londynu czy Wiednia a w Polsce?


- Nie ma dużej różnicy. Bardzo profesjonalnie podchodzę do tego co robię i jeśli coś mi nie odpowiada, to po prostu nie przyjmuję takich propozycji.

A co Pani czuje, gdy staje na scenie Metropolitan Opera w Nowym Jorku, mediolańskiej La Scali czy londyńskiej Covent Garden?


- Nieważne gdzie śpiewam. Zawsze mam wobec siebie wielkie wymagania i to najpierw ja muszę być zadowolona z tego, co robię. Oczywiście pierwszym razom na tych scenach towarzyszyło wielkie wzruszenie i radość.

Czy śpiewacy operowi mają jakieś przesądy, gdy wchodzą na scenę?


- Nie jestem przesądna, chociaż nuty zawsze przydeptuję. (śmiech)

Teraz zrobiła Pani kolejny krok w karierze. Nagrała płytę w renomowanej wytwórni Decca Classics. Czuje Pani, że weszła do elity światowych wokalistów?

- Jest to wielki sukces i spełnienie mojego największego, wydawałoby się, nieosiągalnego zawodowego marzenia, ale nie mnie oceniać w jakiej lidze się znajduję.

Co Pani na niej śpiewa?

- Podpisałam kontrakt na kilka płyt. Debiutancką płytę nagrałam w grudniu. Są to arie z oper, jakie obecnie są w moim repertuarze, oczywiście z polskim akcentem, arią Hanny z opery "Straszny Dwór" Stanisława Moniuszki.

Zanim nagrała Pani płytę dla Decca, słyszałem, że mogła Pani nagrywać już jako kilkuletnia dziewczynka. Bodajże na Festiwalu Moniuszkowskim w Kudowie-Zdroju, gdzie śpiewała Pani mama, usłyszał Panią dyrygent Stefan Rachoń. Chciał, żeby Pani nagrała płytę.

- Tak, to prawda. Nie stało się tak, ponieważ moi rodzice tak zadecydowali i myślę, że dobrze. Chociaż, z drugiej strony, byłaby to teraz niesamowita pamiątka.

To prawda, że nad swoim łóżkiem miała Pani plakat Placido Dominga?

- Jako nastolatka, miałam plakat Dominga nad swoim łóżkiem. Miałam go okazję spotkać kilka razy. W Los Angeles, Nowym Jorku, Londynie, Hamburgu i w Polsce, ale niestety nigdy z nim nie pracowałam. Wielka szkoda.

Co teraz wisi nad Pani łóżkiem?


- Moje zdjęcie (uśmiech)

Kto oprócz Placida jest dla Pani wzorem, ideałem?

- Nie powiedziałam nigdy, że Placido Domingo jest dla mnie wzorem. Ja nie mam ideału, bo ideały według mnie nie istnieją. Nieważne, gdzie śpiewam. Zawsze mam wobec siebie wielkie wymagania.

Słucha Pani jakiejś innej muzyki niż poważna, niż opera?


- Prawie w ogóle nie słucham muzyki, a już na pewno nie opery. Delektuję się ciszą.

Ma Pani inne pasje poza muzyką?


- Muzyka całkowicie wypełnia mój czas. Nie mam jakichś innych szczególnie ważnych zainteresowań.

A jak Pani odpoczywa po ciężkiej pracy?


- Najbardziej lubię wracać do domu i spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi.

Jest Pani piękna, sławna, bogata, utalentowana. Czegoś Pani jeszcze w życiu brakuje?


- Bardzo dziękuję za komplementy. Trochę brakuje mi stabilizacji i tego sobie życzę.



Robert Migdał
POLSKA Gazeta Wrocławska
7 lutego 2011