To rzecz o manipulacji

Zajęłam się "Zbrodnią z premedytacją", żeby pokazać jak w świecie, w którym dane jest nam żyć, w którym jesteśmy terroryzowani przez różnych domorosłych myślicieli i zwyrodnialców, łatwo jest przy pomocy szczególnego rodzaju manipulacji, wmówić nam jakąś bzdurę. To opowiadanie pokazuje krok po kroku proces takiej manipulacji - mówi Izabella Cywińska, reżyser przedstawienia, którego premierę zapowiedziano w Teatrze Polonia już 15 czerwca.

Lidia Raś: W jednym z wywiadów powiedziała Pani: "My, współcześni Polacy, z naszym wielkim Gombrowiczem, jesteśmy zupełnie inni od nich (Rosjan i Żydów - przyp. L.R.). Mimo że Gogolowi z jego patriotycznym, bolesnym śmiechem nikt nie dorówna, ja opowiadam się całym polskim sercem za Gombrowiczem prześmiewcą". Tylko, że u nas Gombrowicza się albo kocha, albo nienawidzi.

Izabella Cywińska: Gombrowicz jest tak polski, że chyba niczego bardziej polskiego w naszej dwudziestowiecznej literaturze od niego nie znajdziemy.

Nie należę do "patriotów" z Krakowskiego Przedmieścia, mimo to mam się za nie gorszą od nich i przyznaję sobie prawo mówienia o Polsce z całą otwartością. Jesteśmy mili, sympatyczni, mądrzy, ale też obrzydliwi, chamowaci i głupi. Po prostu różni. Tak to właśnie widzi Gombrowicz. Za to go cenię. Gdy po raz pierwszy przeczytałam "Transatlantyk", przeżyłam szok. Był mi tak bliski, że wręcz wydawało mi się, że to ja go napisałam (śmiech - przyp. L.R).

Potem, wzięłam się za lekturę "Dzienników", książki, która powinna leżeć przy każdym łóżku, do której powinno się stale wracać. "Dzienniki", to wprawdzie lektura z założenia nieobiektywnie opisująca świat, ale dzięki temu dająca szansę na szczere spotkanie z niezwykłym człowiekiem, z którym ma się ochotę spierać, nie zgadzać, kłócić. Jest prawdziwym kompendium wiedzy o filozofii, literaturze, o wielu sprawach, z którymi nie przywykliśmy zasypiać, ale ponieważ Gombrowicz jest kpiarzem, to wszystko przechodzi jakoś łatwo i zasypia się z życzliwością do świata. Adaptacja opowiadania "Morderstwo z premedytacją" to moje drugie spotkanie z Gombrowiczem na scenie.

Teraz w Polonii reżyseruje Pani "Zbrodnię z premedytacją", premiera już 15 czerwca, ale w 1986 roku przygotowała Pani w Poznaniu "Dziewictwo" i "Pamiętnik Stefana Czarnieckiego" z tego samego, debiutanckiego zbioru.

- W jego pierwszych opowiadaniach jest zapowiedź wszystkiego co wydarzyło się potem w jego pisarstwie. I "Dziewictwo", które zafascynowało mnie swoją formą i cudownym absurdem, i "Pamiętnik" zebrały wszystkie możliwe nagrody na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych.

Chciała Pani kontynuować ten wątek sprzed lat?

- Nie, nie. O żadnej kontynuacji nie ma mowy. Minęły lata, jestem już kimś innym i świat jest też odmieniony. "Zbrodnia z premedytacją" jest lekturą niezwykłą, ale też, niech się Pani nie zdziwi, bardzo aktualną. Jakby dziś pisaną.

Wspomniała Pani, że "Zbrodnia z premedytacją" zapowiada przyszłego Gombrowicza. Są w niej: charakterystyczne tropy i problemy, jest Forma i Gęba. A wszystko pokazane z niezwykłym wyczuciem komizmu, absurdu

- Zdarza się, że Gombrowicz cytuje sam siebie z. przyszłości : np. "palic" ze" Ślubu" występuje najpierw w "Zbrodni z premedytacją". Jest także tutaj żywy Dostojewski i chyba Wujaszek Wania. Jednym słowem sami dobrzy nauczyciele.

I jest jeszcze coś: kapitalne wyczucie efektu scenicznego w opowiadaniu. Niemal jakby pisał je z myślą o scenie.

- Tak mi się też wydaje. Nie powinnam mówić, że praca przy tej adaptacji była czymś łatwym, bo nigdy nie jest łatwym tłumaczenie prozy na język sceny, ale w tym wypadku rzeczywiście dzięki strukturze i gombrowiczowskiej formie wymagało to mniejszej ilości zbiegów niż bywa to z innymi pisarzami. Zajęłam się tym opowiadaniem, żeby pokazać jak w świecie, w którym dane jest nam żyć, w którym jesteśmy terroryzowani przez różnych domorosłych myślicieli i zwyrodnialców, łatwo jest przy pomocy szczególnego rodzaju manipulacji, wmówić nam jakąś bzdurę. "Zbrodnia z premedytacją" trafia w dziesiątkę, pokazując krok po kroku proces takiej manipulacji. Pokazuje, jak kierując się złą intencją, byle konsekwentnie, można doprowadzić do całkowitego wypaczenia cudzych myśli i uczuć. W "Zbrodni z premedytacją" punkt wyjścia jest fałszywy, potem wszystko niezwykle logiczne, żeby w finale doprowadzić do "morderstwa zamordowanego". Że to absurd, to nic. O to Gombrowiczowi chodzi.

Mocny akcent kładzie Pani w spektaklu na psychologizm postaci, na kwestię manipulacji drugim człowiekiem.

- Tak. To jest, jak już wspomniałam, rzecz o manipulacji. Nawiązując do współczesności, można rozumieć ją jako rzecz o"smoleńskich dymach i mgłach", wybuchach prof. Biniendy. Pojawia się też pytanie: jaka jest siła manipulacji i jej skuteczność, skoro tak wielu ludzi jej się poddaje.

Gombrowicz często stawia bohaterów w sytuacji z gruntu fałszywej, która wydobywa z nich najgorsze cechy. Pan H. z opowiadania "Zbrodnia z premedytacją", uciekając od narzuconej mu formy żałobnika, wpada - jak to bywa u Gombrowicza - w inną formę, śledczego.

- Pana H., kiedy słyszy słowo "śmierć", zaczyna coś "brać". Temat wciąga go nieodparcie i natychmiast zaczyna wokół śmierci manipulować. Takie skłonności mogą tkwić także w nas.

Od "obejrzenia zezwłoku" zaczyna się ta jego gra?

- Tak, od "zezwłoku". Śledczy już nie może uciec, nie może oprzeć się swojej żądzy zła. Martwi się, że coś mu się nie udaje, zapada w zadumę, ale konsekwentnie zastanawia się jak doprowadzić do morderstwa zamordowanego.

Czyli "jak przyrządzić pasztet z zająca nie mając zająca"? W przypadku "Zbrodni z premedytacją" nie można zapomnieć, że jest to też teatralna zabawa z konwencją kryminału i ze spadkiem po Dostojewskim.

- W tej "zabawie" musi obowiązywać twarda dyscyplina. I nie chodzi tu tylko o wierność Gombrowiczowi, bo tej zapewne autor by tak surowo nie wymagał. Ale dyscyplina w ramach konwencji. Trzeba uważać, żeby chroniąc się przed przedstawianiem świata jak jeden do jednego, czego Gombrowicz by nie zniósł, nie znaleźć się przypadkiem w świecie Witkacowskich min. A czasem do tego ciągnie. U Gombrowicza nie ma min. Wszystko rodzi się z prawdy o człowieku, samej jej esencji. Jest rysem człowieczym, wyolbrzymionym.

Ma Pani do dyspozycji wspaniałych aktorów: Elżbieta Kępińska, która wydaje się być wymarzona do tej sztuki, Magdalena Warzecha, Rafał Mohr. Jak się pracuje z takimi osobowościami?

- Oni wszyscy doskonale odnajdują się w Gombrowiczu. Można powiedzieć, że są z nim zaprzyjaźnieni. Obsadziłam ich z myślą o pracy nad tym autorem.

W Zbrodni z premedytacją jest też coś, co znawca Gombrowicza, Jerzy Jarzębski, nazywał "kiczem przedstawionym", służącym nawiązaniu kontaktu z odbiorcą.

- Bardzo mi się to określenie podoba. Faktycznie, coś takiego u niego jest. Ostatnio na bazarze staroci na Woli zobaczyłam pysk dzika i od razu wiedziałam, że jest dostatecznie odrażający, by zamieszkać w naszej dekoracji. Będzie symbolem wszystkiego co w tym domu jest uosobieniem kiczowatej "dworkowatości", takiej kojarzonej z tradycją, ale i brudem, niechlujstwem. Gombrowicz wyrósł z tego swojskiego świata, dworku w Małoszycach i na zawsze w nim ta spuścizna pozostała. Więc tak, coś jest w tym "kiczu przedstawionym".

Pani spektakle od lat bazowały na klasyce, ale i na tekstach współczesnych twórców. Nie obawia się ich Pani. Zawsze jednak są to teksty i spektakle, nie bójmy się tego słowa, z misją.

- Bo tak myślę o teatrze. Jego funkcja społeczna jest bardzo istotna. Artystyczna, społeczna i edukacyjna. Wszystko to jest ważne.

Ale teraz przygotowuje Pani przedstawienie w teatrze komercyjnym. Nie ma tu sprzeczności?

- Krystyna Janda decyduje się, by robić Gombrowicza, Becketta i innych wielkich. Zarabia na te spektakle niczym stary Szyfman: kilka komedii pozwala jej na wystawienie dramatu, w którym nie tylko o pieniądze chodzi. Krystyna współpracuje z najlepszymi aktorami, sama jest świetną aktorką, a przy tym wszystkim ogromnie dużo pracuje. Ten teatr ma twarz Jandy, ale publiczność przychodzi tu też na konkretny spektakl. Oczywiście spektakl wybrany przez Jandę, ale z twarzą innych artystów. Różnych, bo jest to scena z zespołem każdorazowo zapraszanym do danego spektaklu.

Dlaczego podpisała Pani apel - list "Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem"?

- Nie dlatego, że się identyfikuję z grupą Strzępki i Demirskiego. Natomiast uważam, że gdyby miało dojść do rozmów pomiędzy "grupą młodych" a ministrem, żeby dyskutować nad zmianami w teatrze, to my "starzy" też w tym powinniśmy być. Proponowana przeze mnie kiedyś, kiedyś, reforma teatralna nie została zrealizowana. Środowisko aktorskie broniło się wtedy rękami i nogami. Zostało jak było. Mamy za to do dziś mały PRL w teatrze. Jestem za głębokimi zmianami, ale jestem też daleka od roszczeniowości i widzę problem nieco inaczej niż Agnieszka Holland. Mam świadomość, że pieniędzy jest mało, że nie wolno za te środki, którymi dysponujemy, programowo robić eksperymentów, które faktycznie często nie są dla widza, ale dla nas samych. Ach, dużo by o tym mówić. Zostawmy to na następną rozmowę. A na razie polecam Gombrowicza.



Lidia Raś
Polska The Times online
14 czerwca 2012