To tak w każdym z nas coś woła

Wesele Wyspiańskiego. Zwrot wielki, dumny i wszystkim znany. Monumentalny jak teatr w koncepcji Wyspiańskiego właśnie. Przez 118 lat dramat ten wystawiany był niejednokrotnie, za każdym razem odczytany był zapewne inaczej. Zatem dziś można się zastanawiać, co takiego jeszcze jest w tym „Weselu", że reżyserzy tak chętnie do niego sięgają. Na dodatek – z jakim ryzykiem! Przecież zawsze wszelkie nowe teatralne produkcje będą porównane do tych wielkich spektakli z lat minionych czy do filmowej interpretacji Wajdy.

W przypadku spektaklu Igora Gorzkowskie ryzyko się opłaciło – to jego widowisko powinno być punktem odniesienia dla przyszłych premier „Wesela". Dramat został odczytany w unikalny sposób. Martyrologia oczywiście jest, jednakże u Gorzkowskiego występuje w innym wydaniu i jakby schodzi na dalszy plan. Bielska inscenizacja przede wszystkim skupia się na pierwszym akcie i na wszystkich realistycznych bohaterach, którzy w tym wydaniu są bohaterami z krwi i kości. Kierują nimi ludzkie uczucia, odruchy i namiętności i to naprawdę widać w każdej kreacji aktorskiej. Dodatkowo reżyser założył, że każda z tych postaci rzeczywiście ma wiele do powiedzenia.

Pierwszy akt nie jest luźną pogadanką między weselnymi gośćmi, lecz kotłem interesujących, rozbudowanych relacji i konfliktów, które kipią szczerymi emocjami. W ten sposób Gorzkowski każdą postać uczynił unikalnym symbolem, a te wrzucone do rozśpiewanej bronowickiej chaty i wymieszane dają obraz – a to Polski właśnie.

Oryginalne podejście interpretacyjne widoczne jest również w kwestii wszelakich widm, przez Wyspiańskiego nazwanych osobami dramatu. Na scenie bielskiej zostały one skondensowane do jednej postaci (granej przez Jadwigę Grygierczyk), do diabła, który niczym Woland Bułhakowa nawiedza rozśpiewaną chatę, oczywiście na nieroztropne życzenie państwa młodych. Choć nieco skrócony, akt drugi w spektaklu Gorzkowskiego sprawia piorunujące wrażenie. Jest mrocznie, na czarnej scenie brak scenografii, zamiast niej diabeł w chocholim tańcu, przerażeni weselnicy i wszystkim znane symbole jak kaduceusz czy złoto palące. Ponadto reżyser zamiast operować matejkowskimi obrazami, posłużył się dźwiękiem. Gdzieś w oddali, jakby na zewnątrz gmachu teatru, przez chwilę usłyszeć można demony naszej monumentalnej przeszłości jak na przykład pieśń powstańcza „Witaj, majowa jutrzenko" czy przytłaczający dźwięk dzwonu Zygmunt. Wydaje się, że kompleksy wywołane naszą historią, choć odległą, przytłaczają nas w XXI wieku jak nigdy dotąd i szczególnie to widać w trzecim akcie, który przypomina, głównie za sprawą Nosa, dekadenckie afterparty. Pijany naród gotowy jest rzucić się z motyką na słońce, zaraz później zapada w ciężki sen, po czym znów wysila wszystkie mięśnie, by się podnieść i tak w kółko. Nie będę opowiadał jak reżyser widział dalsza część spektaklu - lepiej samemu wybrać się do Teatru Polskiego i doświadczyć tego osobiście.

Należałoby również zaznaczyć, że oprócz reżysera, wszyscy aktorzy świetnie się spisali. Każda kreacja dodaje do całości pewną unikalną cząstkę siebie, przez co wiele postaci zostaje w pamięci. Jednak oczywistym jest, że o pewnych wyróżniających się kreacjach powinno się powiedzieć więcej. Zacząć należałoby od wspomnianej już Jadwigi Grygierczyk, która to pierwszorzędnie wcieliła się we wszystkie widma podszyte diabłem i każde jedno z nich miało w sobie coś wyróżniającego. Dodatkowo niepokój, jaki aktorka wywoływała z każdym wkroczeniem na scenę, był dla widza doświadczeniem niezwykle autentycznym i wyjątkowym. Inną kreacją był Gospodarz Rafała Sawickiego. Aktor ukazał Włodzimierza Tetmajera jako głos absolutnej mądrości i zrozumienia polskiej wsi, które to Tetmajer nabywał na przestrzeni wielu lat, kiedy to przebywał poza miastem. Postać Nosa, również już wspomniana, w wykonaniu Grzegorza Margasa, narzuciła dekadencki charakter trzeciemu aktowi sztuki, mimo że była postacią epizodyczną. Ponadto Margas z pijackiego przedstawiciela Przybyszewszczyzny wydobył coś więcej niż humorystyczny obraz pijaka. Wrażliwy widz z pewnością mógł dojrzeć tragizm jego postaci. Niemniej interesujący okazali się również państwo młodzi, w których wcielili się Mateusz Wojtasiński i Dominika Handzlik. Niewątpliwie intrygująca była chemia, jaką dostrzec można było między nowożeńcami. Co więcej, obie z tych postaci miały znamienite sceny, szczególnie zapadające w pamięć. W przypadku Panny Młodej była to rozmowa z Poetą (brawurowa rola Macieja Kuliga) na temat jej snu o Polsce, natomiast w przypadku Pana Młodego konfrontacja z Żydem (osobliwa kreacja Jerzego Dziedzica) okazała się być nadzwyczajnie angażująca... I wymieniać można by tak bez końca, ale to trzeba po prostu zwyczajnie zobaczyć.

Widowisko cechuje również niebywała estetyka. Skromna scenografia Magdaleny Dąbrowskiej była konieczna, by kostiumy, również opracowane przez Dąbrowską, mogły jeszcze bardziej nabrać kolorów. Trzeba przyznać, że kostiumy właśnie nadały przedstawieniu niepowtarzalny charakter – na niemalże samotnej, czarnej scenie cały czas jest barwnie, jest żywo, jest oszałamiająco pięknie. Walory estetyczne dopełniało światło w reżyserii Zofii Krystman, które świetnie budowało rosnące napięcie i niepokój, szczególnie w drugim i trzecim akcie, gdzie również przydatna okazała się muzyka Zbigniewa Kozuba. Za każdym razem, gdy na scenie znów robiło się weselnie i wesoło, dźwięki cały czas przypominały widowni o drugiej twarzy „Wesela", pełnej demonów naszej przeszłości.

Nie można jednak pominąć w tym zestawieniu choreografii przygotowanej przez Ingę Pilchowską. Choreografka wprowadziła do spektaklu pierwszorzędnie wyczuty rytm, jakże ważny w dramatach Wyspiańskiego, wokół którego toczyły się wszelkie dialogi. W dodatku, większość rozmów przybierała przeróżne, interesujące kompozycje i kształty.

Igor Gorzkowski sprawił, że po sześćdziesięciu latach, klasyka polskiej literatury XX wieku, jaką „Wesele" niewątpliwie jest, wróciła do Bielska-Białej w pięknym stylu. Gorzkowski odczytał Wyspiańskiego inaczej, czyniąc wielkie dzieło poniekąd kameralnym.

Bez wątpienia jednak spektakl ten powinien zostać zapamiętany w teatralnych środowiskach jako absolutny unikat i perełka Teatru Polskiego.



Jan Gruca
Dziennik Teatralny Bielsko-Biała
18 kwietnia 2019
Spektakle
Wesele
Portrety
Igor Gorzkowski