Tortura dla widza

Duża koprodukcja kilku podmiotów kulturalnych - w tym teatrów IMKA i Maat - na scenie przy Placu Trzech Krzyży jest grana bardzo rzadko. Poetyka przedstawienia Jacka Poniedziałka mocno nawiązuje do jego ,,Enter" w Nowym. I poza pewien ugrany schemat nie wychodzi. Mało plastyczna scenografia Michała Korchowca pokazuje duże, betonowe płyty, przywodzące na myśl scenerię blokowisk. Umieszczenie akcji w Londynie jest bowiem oczywiście umowne

Dennis Kelly powoli wyprowadza intrygę. Na zniszczonej, czerwonej kanapie siedzi wyzywająco ubrana Mandy (Hanna Maciąg), którą podrywa Mark (Paweł Kruszelnicki), nowomodnie wystrojony podstarzały lowelas. Mężczyzna stara się dotrzeć do młodziutkiej dziewczyny przez ciągłe nagabywanie. Rudowłosa nastolatka dowolnie manipuluje jego żądzą, łatwo się domyślić, że jest to związek, w którym obojgu chodzi o materialne korzyści. Rodzeństwo Louise (Ida Jabłońska) i Francis (Krzysztof Kwiatkowski) leniwie czeka na swojego Godota, który ich z brudnych przedmieść zabierze do nieokreślonego raju. Gary (Cezary Kwiecień) jest samotnikiem, który odrzuca kapitalistyczną rzeczywistość. Nijakość konsumpcyjnego świata sprawia, że jego idolem staje się Osama bin Laden. Skrytykowany za referat o terroryście na szkolnej lekcji odsuwa się od społeczeństwa jeszcze bardziej. Narastające frustracje całej piątki pękają jak nadmuchiwany pośrodku sceny biały balon. Wypełniony jest on białymi papierkami i kulkami, które w momencie eksplozji balonu rozsypują się po całej scenie. To mogą być nieaktualne newsy sprzed trzech dni, może akcje i pieniądze, których wartość spada po pęknięciu kolejnej ekonomicznej bańki. Pierwsza część przedstawienia jest zrealizowana poprawnie. Statyczne sekwencje nieco nudzą ze względu na pełną monotonii grę aktorską. Przedstawienie wkrótce, niczym według logiki trójkąta freytagowskiego, sięga dna.

Scena tortur Gary'ego, niesprawiedliwie oskarżonego o podpalenie garażu, zmienia się w farsę. Nie wynika to jednak z samego dramatu, który domorosłych katów rzeczywiście ośmiesza. Znęcanie się nad żywym człowiekiem nie ma żadnej wartości komicznej, a Poniedziałek w swoim tłumaczeniu skupia się głównie na soczystych wulgaryzmach. Może klęska tej sceny wynika z nieumiejętności wyczucia przez translatora właściwego napięcia dramatycznego? W dużej mierze jest to także wina aktorów. Są oni nadekspresywni (jak Kruszelnicki i Kwiatkowski) lub do bólu bierni (jak Jabłońska). Dobra rola Kwietnia w monologu w pierwszej części ogranicza się do wykonywania kolejnych odruchów konającego ciała. Brak suspensu siłą rzeczy prowadzi do załamania całej konstrukcji dramatu i widowiska. Nie można zlekceważyć faktu, że w trakcie trwania sceny tortur wyszło - uwaga - dziesięć osób. I to mając przy tym na ustach kpiące uśmiechy, a nie emocjonalne rozedrganie.

Tym bardziej zaskakuje zakończenie, opierające się na przecinających się monologach Francisa, Marka i Mandy. Doświadczenie pomocy rannemu śmiertelnie człowiekowi wstrząsa bratem Louise. Starszy mężczyzna na nieudanej randce dostrzega bezwartościowość udawanego, nowobogackiego życia. Z kolei dziewczyna wypowiada słowa o nadziei na wyjście z szarych ścian społecznego impasu. Sentymentalność finału równoważą mogące się wreszcie rozwinąć aktorskie umiejętności. Tylko że to zdecydowanie za mało na poważną propozycję dla publiczności. Niepowodzenie spektaklu wynika nie tylko ze słabego tłumaczenia czy braku reżyserskich umiejętności. Nie sprawdzają się aktorzy, grający mało zespołowo, a bardziej na własną rękę, co skutkuje nudą i emocjonalną pustką. W takiej sytuacji trudno o postulowaną analizę społeczną. Plakatowość poruszanych problemów sprowadza warszawskiego ,,Bohatera Osamę" do pretensjonalnej opowiastki o życiu we współczesnych slumsach.



Szymon Spichalski
Teatr dla Was
9 marca 2012
Spektakle
Bohater Osama