Tragedia romantyczna z finałem radosnym

O "Marii" Antoniego Malczewskiego od lat głucho. Poemat pod strzechy nad Wisłą nie trafił. Niegdyś, w mojej szkolnej młodości, w lekturach nie figurował. W księgarni słyszę, że teraz też go nie ma. Fabularny rodowód utworu (sprzed blisko 200 lat) ma umocowanie w wydarzeniach autentycznych.

Pierwowzorem tytułowej Marii była szlachcianka Gertruda Komorowska, która padła ofiarą zamaskowanych zbirów. Dziś mówimy - nieznanych sprawców. Najęci przez magnata Franciszka Potockiego, teścia szlachcianki, dranie jej zwłoki cisnęły do stawu. Stało się to za sprawą mezaliansu, popełnionego potajemnie przez Stanisława Szczęsnego-Potockiego, syna magnata, dla którego postępek potomka cięższy był niż grzech najcięższy.

Horror nie jest wynalazkiem naszej słodkiej epoki. Kino na horrorze niekiepski biznes robi. A kiedy sto lat temu zaczyna po ekranach biegać zamaskowany Fantomas, w tym czasie po makabrę z poematu Malczewskiego sięga aż trzech polskich kompozytorów oper. Jednym z nich był Roman Statkowski, który w 1906 roku stworzył operę "Maria", z librettem opartym na utworze Malczewskiego.

Inspiracje artystyczne w sztuce bywają nieprzewidywalne. Antoni Malczewski nie mógł przewidzieć, że jego poemat romantyczny po długich latach ściągnie uwagę kilku muzyków prawie równocześnie. A znów Statkowski przewidzieć nie mógł, że jego "Maria" sto lat później trafi do Gdańska. Nie mówiąc już o tym, że zostanie tutaj odczytana w zupełnie innym planie geograficznym, społecznym, historycznym, a wreszcie - last but not least - artystycznym.

Tak więc "Maria" Romana Statkowskiego trafiła do Opery Bałtyckiej (uwspółcześnione dzieło to pierwej wystawiono w Irlandii). I pewnie nie byłoby w tym nic szokującego, gdyby nie to, że uwspółcześniona inscenizacja "Marii" przenosi akcję z Wołynia do... Gdańska i że ponury dramat z XVIII-wiecznego kresowego dworu rozegra się na terenie Stoczni Gdańskiej im. Lenina.

Michael Gieleta - angielski reżyser polskiego pochodzenia - nadaje gdańskiemu spektaklowi "Marii" multimedialny rozmach. Operową przestrzeń rozsadzają gwałtowne eksplozje kadrów filmowych, niczym sceny w "Strajku" Eisensteina. Eklektyczną narrację płynnie spinają soliści, chór i orkiestra. Finał widowiska poprzedza czyn desperacki, romantyczny, tragiczny. Nie wyjawię go tutaj.

Na pamięć historycznego dnia 31 sierpnia 1980 roku widowisko puentuje barwna scena radosna.



Henryk Tronowicz
POLSKA Dziennik Bałtycki
3 września 2013
Spektakle
Maria