Tragedia starości

Spektakl "Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna?" w reżyserii Pawła Miśkiewicza z krakowskiego Teatru im. Słowackiego - sobotnia prezentacja gdańskiego festiwalu - okazał się przedsięwzięciem tyleż intrygującym, co nieudanym.

Pod nieco rozbudowanym tytułem kryje się nic innego, jak autorska adaptacja szekspirowskiego "Króla Leara". Dodajmy, że adaptacja wyjątkowa, bowiem Paweł Miśkiewicz mocno redukuje wątki dramatu, skupiając się na historii "rodzinnej" głównego bohatera i jego córek (oraz hrabiego Gloucestera i jego dwóch synów). Nie ma tu zatem spisków, bitew, interwencji króla Francji - jest za to kameralna, psychologiczna opowieść o starcu, który słabnąc fizycznie i psychicznie, usiłuje zachować swoją godność.

Szybko jednak okazuje się, że na poprowadzenie tego jednego, wypreparowanego, wątku rodzinnego, w "Learze" brakuje tekstu. Reżyser wspomaga się więc z konieczności obszernymi ustępami z twórczości Samulea Becketta ("Czekając na Godota"), kończy zaś spektakl - niezwykle zaskakująco - ostatnim monologiem szalonej już Ofelii z "Hamleta".

Aktorsko spektakl należy do Leara - Jerzego Treli. Jego postać budowana jest subtelnymi środkami, wielowymiarowa (w odróżnieniu chociażby od jego tytułowej roli w "Wielkim Johnie Barrymore", oglądanej na festiwalu dzień wcześniej). Lear walczy za wszelką cenę o zachowanie godności, choć sam jest już starczo chwiejny, słaby i bezradny. To postać bohaterska i tragiczna jednocześnie: świadoma zbliżającej się śmierci i właściwie z nią pogodzona, ale starająca się zachować do końca postawę wyprostowaną.

Ciekawy - choć zdecydowanie zbyt histeryczny - jest Edgar Pawła Tomaszewskiego (znanego choćby z roli Oskara w "Blaszanym bębenku" Teatru Wybrzeże). To rola rozedrgana, apsychologiczna, nieco wręcz irytująca, ale przyciągająca uwagę. Zaskakującą dojrzałość sceniczną pokazuje młoda Monika Frajczyk jako Kordelia.

Scenografia Barbary Hanickiej oraz kostiumy tworzą umowny świat. Mamy tu elementy współczesne (garnitury czy plastikowe kieliszki) oraz rekwizyty "z epoki" (rapier czy błazeńska czapka). Na pustej scenie uwagę przyciąga zapadnia wypełniona kamieniami - konsekwentnie ogrywana przez aktorów. Nieporozumieniem wydaje się natomiast infantylna, gumowa zjeżdżalnia czy ogromna konstrukcja - metalowa klatka, wypełniona krzesłami, przesuwana po przecinających całą scenę szynach. Wykorzystana jest tylko raz (i to w mało czytelny sposób), a aktorzy przez całe przedstawienie momentami skupiają się bardziej na bezpiecznym pokonaniu szyn, niż podawaniu tekstu.

"Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna?" to spektakl zaskakująco nierówny. Są w nim sceny poruszające, subtelne, niespieszne - jak chociażby rozegrane bez dialogów pierwsze wejście Leara (z maszyną do rysowania linii na boisku piłkarskim, z którą przemierza parokrotnie scenę - w symboliczny sposób dzieli swoje królestwo pomiędzy córki) czy scena wizyty króla u córki (zbudowana z prostych, "codziennych" czynności - jak sprawdzanie sprężystości nowego łóżka czy przykrycie go materacem - w których po raz pierwszy dochodzi do głosu bezradność bohatera). Jest też w przedstawieniu - niestety - sporo scen niejasnych i chaotycznych. Ogromny zgrzyt stanowi przejście od epickich wersów Szekspira do beckettowskiego teatru absurdu (aktorzy zaczynają też grać w odmienny sposób) - rozbija to kompletnie rytm i nastrój przedstawienia.

Pomysł Pawła Miśkiewicza, aby opowiedzieć za pomocą Szekspira i Becketta o bezradności starca i skazanej na porażkę próbie zachowania kontroli do samego końca, jest tyleż ciekawy, co nieudany. Myśl przewodnia zostaje ukazana już w pierwszych scenach - kolejne ani jej nie rozwijają, ani tak naprawdę nie puentują, tylko powtarzają w różnych wariacjach. Warto było w tym przypadku zaufać Szekspirowi, który nieprzypadkowo opowieść o bezradności starości uczynił tylko jednym z wątków "Króla Leara", a nie jedynym.



Mirosław Baran
www.gdansk.pl
8 sierpnia 2015