Triumfuje orkiestra

Czy wierzy pan w duchy?" - zapytał niespodzianie fagocistę amsterdamskiej Orkiestry Concertgebouw słynny dyrygent Carlos Kleiber podczas próby, w trakcie której ćwiczono m.in. uwerturę do "Wolnego strzelca" Webera, skupiając się na jej fragmencie zapowiadającym niesamowitą scenę w Wilczym Jarze.
"Ależ nie, Maestro" - odpowiedział zdetonowany muzyk. "No to niech pan gra tak, jakby pan w nie wierzył!" - rzucił krótko Kleiber, któremu chodziło oczywiście o to, by osiągnąć właściwy nastrój tego fragmentu dzieła Webera.


Ow zabawny epizod przypomniał mi się wyraziście, kiedy 14 marca słuchałem tej samej efektownej uwertury, znakomicie zagranej przez orkiestrę łódzkiego Teatru Wielkiego pod niezawodną batutą Tadeusza Kozłowskiego. Brzmiała czysto i precyzyjnie, emanowała należną energią i blaskiem, a co najważniejsze - niosła w sobie urzekający klimat wschodzącego romantyzmu, zapowiadając niejako wydarzenia rozgrywające się w operze Webera; tej samej, którą ongiś w Warszawie zachwycał się 16-letni Chopin i dwa lata odeń młodszy Zygmunt Krasiński.

Uwertura stała się też niewątpliwie jednym z najjaśniejszych punktów łódzkiego przedstawienia. Drugi jasny punkt to niezwykle udany debiut młodej sopranistki Katarzyny Hołysz, obdarzonej prześlicznym i pięknie prowadzonym głosem, w trudnej i odpowiedzialnej partii Agaty, narzeczonej niefortunnego strzelca Maksa. Nasyconej dramatyzmem wielkiej arii w drugim akcie opery Webera, jak również innych scen z jej udziałem słuchało się z prawdziwą przyjemnością. Ładnie też spisywała się na premierowym spektaklu Iwona Socha jako Anusia, pełna werwy i humoru przyjaciółka i powiernica Agaty. Potężnymi niskimi głosami imponowali odtwórcy epizodycznych ról Pustelnika (Rafał Siwek) i biegłego w strzelaniu wieśniaka Kiliana (Krzysztof Witkowski); gdy natomiast idzie o męskich protagonistów, świetnie zapowiadający się w swoim czasie Ireneusz Jakubowski jako Maks był wyraźnie daleki od szczytowej formy głosowej, a Robert Ulatowski, występujący w roli złowrogiego Kacpra (którego ongiś, co warto przypomnieć, rewelacyjnie kreował wielki Adam Didur), nie rozporządza głosem basowym odpowiedniej mocy i blasku.

Pięknie, jak zawsze, śpiewały chóry przygotowane przez Marka Jaszczaka. Świetnie też wypadła otwierająca cały spektakl barwna i pełna życia scena zabawy ludowej z charakterystycznym landlerem. W dalszym toku tempo jednak osłabło; bohaterowie - zwłaszcza ci męscy (między których Szatan-Samiel wtrącał się stanowczo za wcześnie i nazbyt realistycznie) - grali swe role bez większego przekonania i zaangażowania emocjonalnego; demoniczna scena w Wilczym Jarze urzekała fantazją i urodą plastyczną, ale zabrakło w niej potrzebnego nastroju grozy, na przekonujące zaś rozwiązanie dramatycznego finału oraz ukazanie królującej w całym dziele atmosfery majestatycznego lasu - najwyraźniej zabrakło reżyserowi pomysłu. Że zaś "po drodze", czyli w II akcie opery, pośród stylizowanych na historyczne kostiumów, biedną Anusię ubrano nie wiedzieć czemu w spodnie - zgoła do tamtej epoki i związanych z nią obyczajów nie pasujące, to już właściwie drobiazg...

W każdym bądź razie: jeżeli po owym przedstawieniu można było usłyszeć - a nawet przeczytać - że "Wolny strzelec" to dzieło oparte na historii, która nikogo już dzisiaj nie obchodzi - z pewnością nie była to wina autora opery ani jego librecisty. Trzeba tylko pamiętać, że dzieło to wniosło ongiś do teatru muzycznego ożywczy powiew romantyzmu oraz że przenika je duch starej ludowej legendy i poetyckie umiłowanie piękna przyrody - a zatem te właśnie walory należy w miarę możności eksponować także we współczesnych realizacjach. Resztę można już pozostawić wspaniałej muzyce Webera.
(mi)



Józef Kanski
Ruch Muzyczny nr 8/19.04
22 kwietnia 2009
Spektakle
Wolny strzelec