Trucizna bez mocy

Na scenie Ona i On. Byłe małżeństwo, które spotyka się po kilkunastu latach w traumatycznych okolicznościach. Jest to odpowiedni czas na zadanie pytań, dlaczego On odszedł bez słowa, dlaczego Ona o niego nie zawalczyła, dlaczego im się nie udało. Jesteśmy świadkami konfrontacji dwóch światów – przeszłości (Ona) i nadziei na przyszłość (On). Jednak, mimo starań ze strony aktorów, w żaden z tych światów nie wierzy się całkowicie. Czegoś zabrakło.

Maria Seweryn (Ona) i Marek Gierszał (On) mieli przed sobą trudne wyzwanie aktorskie. Jak zagrać parę, która straciła dziecko, następnie rozstała się w niejasnych okolicznościach i nagle spotyka się po kilkunastu latach w miejscu pochówku swojego syna? Na co aktorzy powinni zwrócić uwagę, co zaakcentować, w którym momencie zagrać ciszą? Jak sprawić, żeby historia z „Trucizny" stała się uniwersalną opowieścią, a nie sztucznym i przerysowanym dialogiem?

Aktorzy wybrali metodę kontrastu. Na scenie to On jest racjonalny, a Ona pełną histerii matką bez dziecka. Kiedy On stara się ułożyć na nowo swoje życie, Ona nadal rozpamiętuje ostatnie chwile z synem, przekonując, że Mu zapewne bardzo na nim nie zależało, skoro nie cierpi. W spektaklu to On działa, pisze książkę, ma drugą żonę, a Ona – milczy, wycofuje się, kuli się w sobie. On patrzy w przyszłość, Ona za wszelką cenę pragnie powrócić do przeszłości. Dlatego w chwili słabości przytula się do swojego byłego męża, jakby chciała do niego wrócić, bo jest jedną z ostatnich namiastek przeszłości. Dlatego fałszuje list, podając się za zarządcę cmentarza, bo chce Jego zobaczyć, pragnie znów powrócić do przeszłości, przypomnieć sobie dawne uczucia i wspomnienia.

Jednak, Ona i On to już obcy ludzie. Świadczą o tym początkowe sceny, kiedy to nie mają, o czym ze sobą rozmawiać. Nic ich już nie łączy, oprócz śmierci dziecka. Zanim zaczną przerzucać się oskarżeniami o winie i odpowiedzialności, prowadzą standardowy small talk o pogodzie, dziwnej sytuacji, w której się wspólnie znajdują i o tym, że prawie w ogóle nie zmienili się w wyglądzie przez ten czas. Poruszają neutralne tematy, bo nie chcą, żeby pomiędzy nimi pojawiła się nerwowa cisza. Jednak, z upływem czasu pełen wyrozumiałości i niezręczności dialog przeradza się w kłótnię, podczas której do głosu dochodzą stłumione żale, emocje, słowa. Ona i On wytaczają przeciwko sobie najcięższe działa, ale i tak nie dochodzą do porozumienia. Za wiele ich już dzieli, każdy z nich jest okopany w swojej opinii, a jej zmiana wiązałaby się z przekreśleniem kilkunastu lat życia. Ani On, ani Ona nie są zdolni do takiej przemiany. To jest ich tytułowa trucizna – relacja z przeszłości, która nie daje sił, motywacji, a stopniowo zatruwa.

Prosta scenografia podkreśla uczucie pułapki, w której Ona i On się znaleźli. Przeżywają swoje cierpienie pomiędzy cienkimi metalowymi słupami, potęgującymi wrażenie klatki i wyobcowanymi metalowymi krzesłami budynku zarządcy cmentarza. Niedaleko nich, niemalże na wyciagnięcie ręki, znajdują się drzwi na zewnątrz, prowadzące do normalnego świata. Jednak, ani Ona, ani On przez te drzwi nie uciekają. Nawet jeżeli wychodzą, to zaraz wracają. Uzależnienie od trucizny, toksyczności, która się pomiędzy nimi wytwarza, jest silniejsze od zdrowego rozsądku.

Mimo że historia Jej i Jego jest wielopoziomowa, to się w nią nie wierzy do końca. Wyczuwa się pewną sztuczność. Na scenie nie ma prawdziwej złości, jest to złość zagrana. Podobnie jest ze zranioną miłością i tęsknotą – są one wyreżyserowane, a nie przeżyte. Aktorzy albo nie weszli w ten spektakl, nie zaangażowali się całkowicie, albo para Seweryn-Gierszał nie jest odpowiednim duetem do zagrania byłych już kochanków.



Monika Morusiewicz
Dziennik Teatralny Kraków
8 czerwca 2019
Spektakle
Trucizna
Portrety
Marek Gierszał