Trupa należy pogrzebać jak najprędzej!
Teatr Polski w Poznaniu po swoją najnowszą sztukę pt. "Trup" wybrał się aż za ocean. Jej autorem jest Eric Colbe, amerykański pisarz i scenarzysta do tej pory nieznany w Polsce. Czy tak daleka podróż za ocean opłaciła się teatrowi? Czy powiało nie tylko atlantycką bryzą, ale również świeżością, nowością i artyzmem na najwyższym poziomie?Psychiatrzy donoszą, że coraz częściej zdarza się, iż zgłaszają się do nich pacjenci, którzy uważają, że wciąż są podglądani przez kamery. Takie zjawisko mogliśmy już raz obserwować w artystycznym światku za pomocą głośnego filmu z Jimem Carreyem – "Truman Show". Paweł Szkotak – reżyser najnowszego spektaklu nawiązuje trochę do tego dzieła.
Cała sztuka to jedno wielkie reality show, w które, za pomocą dziennikarki Giny (Ewa Szumska), został wplątany człowiek, któremu nic w życiu nie wyszło, powszechnie uważany za nieudacznika – Eldon (Łukasz Chrzuszcz). Aczkolwiek to reality show znacznie różni się od tych, do których przyzwyczaiła nas współczesna telewizja. Eldon dostaje milion dolarów pod warunkiem, że po tygodniu popełni samobójstwo w sposób wybrany przez oglądających go widzów. To właśnie ostatnie siedem dni z życia Eldona oglądamy na scenie.
Najważniejsza jest pogoń za sensacją, która przyciągnie milionową widownię, a wszystko to przynosi krociowe zyski za pomocą manipulacji. Wartości w tym świecie brak, są tylko pieniądze, które dają korzyć grupie trzymającej władzę – grupie rządzącej mediami. Wartość danego medium nie jest mierzona pod względem walorów intelektualnych czy artystycznych, tylko liczby widzów. Popkultura wypiera kulturę wysoką, co dostrzegamy prze zmasowany atak programów w mediach, które nie wymagają refleksji.
Obawiam się tylko, że refleksji nie wymaga również sam „Trup”, co oznacza, że Teatr Polski wpadł nijako we własne sidła. Lekkość i prostota sztuki jak jej inscenizacja - przerażają. Łatwo jest przedstawić obrazowo tekst napisany w dramacie i tutaj z tym nie ma problemów, natomiast reżyseria i pomysłowość w tym spektaklu są znikome. W dodatku, bardzo dziwny i niezrozumiały wydaje się fakt, że teatr umożliwił widzm w trakcie przerwy głosowanie, na jaką śmierć skazać Eldona. Można zrozumieć, że było to robione dla zasady, dla symbolu, dla uwierzytelnienia sztuki, bo wiadomo, że wszystkie głosy i tak pójdą na śmietnik i nikt ich nie weźmie pod uwagę. Jedyną rzecz, na jaką warto zwrócić uwagę jest piosenka "Gloomy Sunday" wykonywana w trakcie przedstawienia, która zawdzięcza złą sławę temu, że jej melancholijny nastrój doprowadził do wielu samobójstw, co dało jej miano „hymnu samobójców”.
Aktorstwo w "Trupie" po prostu umierało. Ewa Szumska i Łukasz Chrzuszcz, którzy przebywali na scenie praktycznie cały czas nie udźwignęli tego ciężaru. Zapowiedź klęski mieliśmy już w pierwszej scenie spektaklu, kiedy to Eldon zgadza się na wyrok śmierci - mechanicznie, irracjonalnie i z uśmiechem na ustach, zaś Gina, proponująca mu milion dolarów w zamian za samobójstwo gra tak, jakby proponowała buziaka w zamian za pomoc we wniesieniu walizki po schodach. Prawdziwymi perełkami okazały się jedynie krótkie etiudy aktorskie Magdaleny Płanety i Wojciecha Kalwata.
Zarówna inscenizacja, jak i sama treść "Trupa" udowadniają, że podróż za ocean nie opłaciła się. Miało być oryginalnie i pomysłowo, niestety wyszło mało ambitnie. Może i ta sztuka przyciągnie widownię, ale nigdy nie zadowoli tych, którzy pamiętają Teatr Polski jako miejsce najwyższych lotów artystycznych, a nie najwyższej frekwencji na widowni.
Witold Kobyłka
Dziennik Teatralny Poznań
20 marca 2010