Tryptyk na trzy głosy

Lubię ten czas na kilka sekund przed spektaklem, kiedy w powietrzu czuć napięcie wyczekiwania. Jeszcze tkwimy w czasie rzeczywistym, w profanum widowni, ale świadomi jesteśmy niechybnego przeniesienia się w sacrum teatru.

Dobrze, jeśli twórcy potrafią tak zrobić, że inicjacja z jednej przestrzeni w drugą przebiega jak najmniej zauważalnie. I tak stało się w przypadku najnowszego dzieła, popełnionego przez Wrocławski Teatr Radioaktywny, który specjalizuje się w słuchowiskach. Publiczność gromadząca się do ostatnich chwil w oazie kultury wrocławskiego Nadodrza art hostelu Hart, nie musiała przyjąć zawsze w jakiś sposób oficjalnego wyczekiwania na spektakl, jakiego doświadczamy w teatrze. Przeciwnie, siadało się na podłodze, schodach, wszędzie tam, gdzie było wygodnie. Niepostrzeżenie usłyszeliśmy męski głos, podróżujący w naszą stronę z jakiejś metafizycznej przestrzeni. Przed widownią rozpościerały się trzy płócienne ekrany, za którymi snuły się oniryczne cienie, relacjonujące przejmującą opowieść o braku uczuć i zagubieniu artysty. Historia snuje się wokół malarza Mariusza Figla (Sławoj Jędrzejewski) , który wplątuje się w romans z dziennikarką Amandą ( Barbara Chodorowicz). W tle ich rozmów czai się cień chorej żony, od której artysta jest uzależniony. Banalny trójkąt małżeński przeradza się więc w pełną zawiłości grę psychologiczną , w której na szali kładzie się uczucia, sumienie i pasję tworzenia. Charakterystyki postaci są bardzo ostro zarysowane, Mariusz jest cyniczny, wulgarny i wydaje się instrumentalnie traktować kobiety jako narzędzia pomagające mu wyzwolić talent. Amanda to dojrzała, świadoma swej fascynacji kobieta, która miota się między uczuciami a moralnością.

Oprawa scenograficzna czyli proste, płócienne, podświetlone ekrany dodają spektaklowi tajemniczości i atmosfery . Mamy wrażenie podglądania bohaterów, podsłuchiwania ich intymnych zwierzeń. Bonusem jest malowanie abstrakcyjnych obrazów na żywo, na środkowym ekranie przez Sabinę Leską. Ta kreacja czyni z parateatralnej formy performance, w którym widz zostaje dopuszczony do procesu kreacji. Inicjacja zachodzi na różnych płaszczyznach intymności : damsko – męskim i twórczym. My, widzowie czujemy się wręcz intruzami, którym ktoś przez pomyłkę odsłonił kurtynę do onirycznego świata cieni. Nastrój mroku pogłębia też muzyka tworzona przez trio wrocławskich twórców: Karola Skrzypca, Kubę Słomę i Karolinę Głogowską.

Słuchowisko odsłania granice hipokryzji w sztuce, jak bardzo ważna jest komercyjna wartość dzieła, niezależnie w jaki sposób uzyskana ( uosabia to zwłaszcza postać cynicznego Menadżera). Uwikłanie w toksyczne relacje, zależności, w których miłość zastępuje zysk i korzyść. Ważnym aspektem jest też proces twórczy, możemy go doświadczać przez obserwację powstających na żywo obrazów. Tytułowa parantela czyli zależność pomiędzy różnymi zjawiskami artystycznymi, tworzącymi je ludźmi wydaje się być wynaturzona i kaleka.

Słuchowisko wpisuje swój głos w odwieczny dylemat, czy ważniejszy jest człowiek tworzący czy obraz, książka, spektakl. Młodzi twórcy nie odpowiadają na to pytanie, świetnie jednak oddają zagubienie towarzyszące na początku drogi artysty.



Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny
20 maja 2016
Spektakle
Parantela
Portrety
Karol Skrzypiec