Trzeci biegun humoru

Spektakl improwizowany to alternatywa dla teatru i kabaretu. Artyści czerpią z różnych form i gatunków, tworząc zupełnie owy rodzaj sztuki.

Na scenie jest siedem osób. Jedna podaje temat (jesteś strażakiem jadącym do pożaru), druga go rozwija (rozpaczliwie usiłuje przypomnieć sobie nazwę ulicy, przy której mieszka), ale tylko do momentu, gdy kolejna powie "stop" i zamieni się miejscem z poprzednim aktorem. Spektakl powstaje na żywo. Aktorzy nie recytują kwestii z przygotowanego wcześniej scenariusza. Wymyślają je sami, a fabuła tworzy się na bieżąco, na podstawie sugestii widowni. Publiczność stłoczona w sali Klubu Komediowego reaguje śmiechem i głośnymi komentarzami.

WSZYSTKIE CHWYTY DOZWOLONE

- Nie mamy scenariusza, ale mamy zasady, których nie zdradzamy, tak jak kucharz nie zdradza swojego przepisu - wyjaśnia Bartek Młynarski z Klancyka, najstarszego w Polsce teatru improwizowanego. - Najważniejsze jest słuchanie się nawzajem i akceptacja tego, co mówi druga osoba, odnajdywanie się w rzeczywistości, którą już narzuciła.

Poza tym dozwolone są wszelkie chwyty. Można improwizować do obrazu w galerii, felietonu w gazecie lub do muzyki. - Wydaje mi się, że to, co robimy, jest najbliższe muzyce jazzowej, gdzie są zasady, takie jak tonacja, czystość dźwięku oraz wyczucie siebie nawzajem, i jest jakiś plan artystyczny - tłumaczy Michał Sufin. Dodajmy do tego absurdalny humor. Przed rozpoczęciem wywiadu Bartek mnie pyta: "Mogę nagrywać twój dyktafon?"

Widzowie, którzy oglądają spektakl, jednocześnie go współtworzą. Wierni fani doskonale znają cały repertuar, a po spektaklu podchodzą i recenzują na gorąco: "dzisiaj było trochę słabiej" albo "daliście radę". - Występujemy już osiem lat i nasza publiczność, niczym czytelnicy Harry'ego Pottera, którzy dorastali razem z nim, także dojrzewa. Choć oczywiście pojawiają się nowi, w bardzo różnym wieku i z różnych światów, a część przystaje przychodzić, na przykład dlatego, że chcą trochę dać odpocząć swoim mózgom - opowiada Krzysiek Dziubak.

SPLĄTANI SMYCZAMI STUDENCI

W życiu pozaklancykowym Michał Sufin prowadzi warsztaty z improwizacji i pisze książki, Krzysiek Wiśniewski pracuje w wydawnictwie, Bartek Młynarski i Błażej Staryszak w dużych firmach związanych z rynkiem medialnym. Maciek Buchwald robi filmy, a Krzysiek Dziubak jest montażystą filmowym. Według wersji oficjalnej poznali się w warszawskiej Akademii Teatralnej, w kole naukowym studentów Wydziału Wiedzy o Teatrze. Zainteresowali się anglosaskim formatem impro początkowo od strony teoretycznej, ale stopniowo zaczęli wcielać go w praktykę. - Z tamtej grupy powstał pierwszy skład, który urządzał mniej lub bardziej formalne pokazy. W pewnym momencie nazywali się Derast Flaiszkloszen - opowiada Dziubak. Wersja Michała jest trochę inna: - Wyprowadzaliśmy się na spacer, zaczęliśmy się obwąchiwać, potem gonić coś razem, Bartek krzyknął: "Zając!", splątaliśmy się smyczami i tak już zostało.

Czy każdy może zająć się improwizowaniem? - A czy każdy może pisać albo uprawiać sztukę? Owszem. Nie wszyscy są do tego stworzeni, ale każdy może się tego nauczyć. Impro to rodzaj teatralnego sportu, trzeba utrzymywać się w formie. Trenujemy mózg, wyobraźnię, skojarzenia, koncentrację, ciało, refleks. Nie mamy scenariusza, więc nie ćwiczymy konkretnych scen, ale współpracę na scenie, budowanie relacji, postaci, opowiadanie historii na bieżąco - mówi Krzysiek.

- Nie ma też żadnych 60 -letnich panów z wąsem, którzy by mówili: wy robicie to dobrze, a wy źle - dodaje Sufin,

Przed widownią Klancykowi zdarza się osiągnąć stan scenicznej hipnozy, aktorzy potrafią się w spektaklu zapomnieć i pozwolić działać, jak sami to określają, "mózgowi grupowemu" Tworzy się zaufanie do partnera na scenie, niezbędne w tego rodzaju sztuce. - Zaufanie i pewność, że właśnie ten człowiek ma najlepszy pomysł, oraz ochota do rzucenia się z nim w każdą, nawet najdziwniejszą historię sprawiają, że samoczynnie uruchamiają się mózg, ciało, skojarzenia i sensy. Do tego należy dodać koncentrację, skupienie na reszcie występujących, trzymanie się zbioru zasad, które trenuje się regularnie. Budując nieco wymuszoną metaforę, to są elementy silnika improwizatora; partner jest paliwem, a olejem, który sprawia, że to wchodzi na wysokie obroty, jest publiczność, z której można czerpać nieskończone pokłady energii i oddawać w zwiększonej dawce - mówi Dziubak.

NOWA JAKOŚĆ ROZRYWKI

Ta energia pozwoliła stworzyć już tuzin spektakli, m.in. "Mam dobrą wiadomość: koń zjadł jabłko", "Zaburzone osobowości", "Kto widział małpę trzymającą scenariusz?" Z Klancykiem gościnnie występowali Marcin Meller, Tymon Tymański, Pablopavo. Maciej Stuhr w jednej z improwizowanych według wskazówek widowni scen zagrał pracującą w kolekturze totolotka kapibarę. Wyobraźnia i wyczucie języka Doroty Masłowskiej okazały się tak bliskie Klancykowi, że zagrali razem aż trzy spektakle. - Obie strony były na maksa wkręcone w tę działalność. Co dwa-trzy miesiące odzywamy się do siebie i mówimy, że może warto by znów coś razem zrobić - mówi Michał.

Klancyk oraz podobne grupy działające na styku kabaretu, performance'u i happeningu, skupione wokół warszawskiego Klubu Komediowego, tworzą odskocznię dla niskich lotów rozrywki głównego nurtu. To nowe zjawisko przyciąga publiczność, dla której poczucie humoru serwowane przez media głównego nurtu nie jest już atrakcyjne, a także celebrytów, takich jak Maciej Stuhr, Szymon Majewski czy Hubert Urbański.

Klub Komediowy, mieszczący się przy placu Zbawiciela, zwanym mekką hipsterów, niedaleko słynnej na całą Polskę Tęczy, to obecnie jedno z najciekawszych miejsc na kulturalnej mapie stolicy i jedyne takie w kraju. Warszawscy widzowie sami sfinansowali jego powstanie. Ponad 330 osób za pośrednictwem internetu zebrało 37 tys. zł, dzięki którym klub został wyremontowany i wyposażony. Publiczność wsparła w ten sposób artystów znanych jej już z klubokawiarni Chłodna 25, dawnego centrum stand-upu i sztuki improwizowanej. Teraz może ich oglądać w siedmiu spektaklach tygodniowo, a także brać udział w warsztatach improwizacji i samemu wystąpić któregoś dnia na scenie.



Karol Mroziński
Wprost
6 sierpnia 2014