Trzy kreski

„Jesteśmy bytami regulowanymi przez tekst" – tłumaczy Tadeusz Bartoś w Szkicach do kazania apokaliptycznego, niewielkim tekście, który znalazł się w programie Męczenników. „Całość precyzyjnej machiny społecznej zarządzana jest słowem. Każde zjawisko znajdzie swój wyraz, bez niego nie potrafi zaistnieć" – dodaje. Ale „być może człowiek jest czymś więcej niż pojęcia, którymi regulowane jest jego życie".

Przez recenzentów Męczennicy zostali przyjęci raczej chłodno, a ponieważ wysoko oceniam nowy spektakl w TR, zastanawiam się, z czego wynika wyrażany przez krytyków dystans. Czy jego przyczyną nie jest przede wszystkim styl przedstawień Grzegorza Jarzyny, specyficzny, bo niepodlegający zbyt łatwej „regulacji" słowami? Jarzyna stale wymyka się publicystycznej lekturze jego zaangażowanych społecznie przedstawień, na co zwracałem już kiedyś uwagę, pisząc na temat świetnego T.E.O.R.E.M.A.T.U. Kwestia ta w zrozumiały sposób powraca i teraz, ponieważ Męczennicy są czytelną kontynuacją wątków, na których reżyser ufundował tamten spektakl. Jednym z najważniejszych pozostaje wśród nich niewyrażalność doświadczeń natury religijnej czy wręcz mistycznej, które zawsze fascynowały Jarzynę.

Teatr współczesny rzadko próbuje zmierzyć się z trudnością tego rodzaju, a jeżeli już to czyni, zazwyczaj odwołuje się do figur czy sytuacji symbolicznych, poetyckie fabuły spektakli modelując na kształt rytuału, baśni, snu. Wystarczy przypomnieć dawne i nowsze spektakle Piotra Tomaszuka (Ofiara Wilgefortis, Bóg Niżyński), Pawła Passiniego (Słownik Chazarski, Księga blasku) czy Piotra Cieplaka (Słomkowy kapelusz, Nieskończona historia). Tajemnicze doświadczenie polegające na odczuciu pełni istnienia, wyjścia poza czas i przestrzeń, zanurzenie się w sacrum, zostaje w nich umieszczone w archetypowym planie wielkich marzeń ludzkości, jak powiedziałby Eliade, i objaśnione ich językiem. Żeby wejść w porozumienie z reżyserami, należy zaczerpnąć z niego odpowiednie pojęcia, metafory czy obrazy i na nich budować interpretację spektaklu. Spektakle Jarzyny tak objaśnić się nie dają, ponieważ szczytowe doznania ich bohaterów reżyser umieszcza w zupełnie innym planie – ostrych konfliktów społecznych przeżywanych w środowisku rodzinnym, ale promieniujących na zewnątrz. W T.E.O.R.E.M.A.C.I.E. będzie nim świat mieszczańskiego kapitalizmu, a w Męczennikach nowoczesnej edukacji szkolnej, zakorzeniony w umysłowości, a także obyczajowości ludzi Zachodu. Proste przejście na plan uniwersalny jest tu więc niemożliwe, zwłaszcza że Jarzyna wystrzega się tradycyjnych znaków transcendencji, które uruchomiłyby interpretację jego przedstawień. Teatralni „marzyciele" będą więc po wyjściu z Męczenników w pewnym kłopocie, bo reżyser zbyt mocno eksponuje napięcia społeczne, a w miejsce oswojonych kodów kulturowych proponuje własny język ekspresji niewyrażalnego. Język ten jest jednak na tyle wyrazisty i dominujący w nowym spektaklu, że w kłopocie znajdują się także ci recenzenci, którzy szukają w teatrze polityki i socjologii. Precyzyjny, estetycznie wysmakowany, niewolny od ironii, a nawet komizmu teatr Jarzyny łączy przeciwstawne jakości ludzkiego życia. Rządzi nim zasada silnego oksymoronu, która burzy odbiorcze stereotypy.

*

Męczenników Mariusa von Mayenburga od ponad roku znamy w przekładzie Elżbiety Ogrodowskiej-Jesionek („Dialog" nr 1/2014). Kilkadziesiąt krótkich scen realistycznego dramatu odsłania pogłębiający się konflikt młodego Niemca, Benjamina Südela, ucznia liceum ogólnokształcącego, z matką, nauczycielami i dyrektorem szkoły. Zrodził się on w wyniku nagłego nawrócenia religijnego chłopaka, którego poznajemy w momencie, gdy nie rozstaje się już z Biblią, a fragmenty, w których prorocy Starego i Nowego Testamentu piętnują ludzkie grzechy, zna na pamięć i chętnie je przytacza. Rozwiedzionej matce Benjamin zarzuca cudzołóstwo, w szkole natomiast protestuje przeciwko bikini, w których koleżanki pływają na lekcjach wf. Na znak protestu wskakuje w ubraniu do basenu. Zdarzenie to bulwersuje cała szkołę, ale rozmowa z nauczycielami i dyrektorem szkoły, w obecności matki Benjamina, doprowadza do zmiany regulaminu i obowiązku pływania w jednoczęściowych kostiumach, nałożonego na dziewczęta. Chłopak wygrywa, ale nie przerywa swojej krucjaty. Jest coraz gorszy dla swojej matki, w szkole zaś wypowiada otwartą wojnę nauczycielce biologii.

Erika Roth wykłada teorię ewolucji, a na lekcjach poświęconych życiu seksualnemu uczy posługiwania się prezerwatywami, co wzbudza kolejne protesty Benjamina. Chłopak zakłóca lekcje, raz po raz trafia więc do dyrektora. Jego sprawą interesuje się też nauczyciel religii, który próbuje skanalizować bunt chłopaka i włączyć go w działalność koła różańcowego. A Benjamin buntuje się także przeciwko Kościołowi. Odpycha też od siebie interesującą się nim dziewczynę, za to przyciąga niepełnosprawnego kolegę Georga, który zaczyna się nim fascynować, także erotycznie. Benjamin kreuje się na samotnego misjonarza, który w imię Boga walczy z całym światem, a dla wzmocnienia swojej pozycji potrzebuje ucznia i znaku od Pana. Nad krótszą nogą Georga odprawia więc modły, ale do uleczenia nie dochodzi. Benjamin czuje się opuszczony, a swoją frustrację zamienia w atak i agresję. Bez pozwolenia zawiesza w klasie własnoręcznie zbity z desek krzyż, a nauczycielkę oskarża o nienawiść do Boga z powodu jej żydowskiego pochodzenia. Cios ten wymierza właśnie wtedy, gdy nauczycielka próbuje poznać świat jego racji i całymi dniami studiuje Biblię. Tymczasem Benjamin namawia kolegę do zamachu na jej życie, do którego jednak nie dochodzi, bo Georg, mimo umowy, nie zepsuł hamulców w jej samochodzie. Sam zaś zleciał z motocykla, a ranny wyznaje miłość Benjaminowi, jakby składał się mu w ofierze. Obwiniona przez Benjamina o molestowanie nauczycielka zostaje na koniec wyrzucona ze szkoły przez konformistycznego dyrektora. Odmawia jednak opuszczenia klasy i w proteście przybija sobie stopy do podłogi. To ona, a nie fanatyczny Benjamin, okazuje się męczennicą.

Mayenburg napisał dramatyczne studium fanatyzmu, pozbawiając swojego bohatera wiary w Bożą miłość, wyposażając go natomiast w przekonanie o swojej absolutnej racji w osądzaniu ludzi za ich nieprawość. Matka i nauczyciele chłopaka, choć niewolni od słabości, dysponują natomiast dużą dozą rozsądku i tolerancji, która jednak wyczerpuje się w zderzeniu z czynami Benjamina. Dramat, który przeżywa nauczycielka, zyskuje w sztuce Mayenburga wymiar ogólniejszy, planowany zamach na Roth oznacza bowiem zamach na najważniejsze wartości europejskie. Racjom rozumu i postawie wyrozumiałości niemiecki dramatopisarz przeciwstawił drakońskie prawo religijne oparte na anachronicznej koncepcji świata i człowieka. Benjamin cytuje Biblię, trzeba jednak przyznać, że jego postawa kojarzy się raczej z zachowaniem islamskich fundamentalistów, którzy dzisiaj stanowią o wiele większe zagrożenie dla zlaicyzowanej kultury Zachodu niż najbardziej konserwatywni katolicy.

Męczennicy czytani w kontekście wydarzeń w paryskiej redakcji „Charlie Hebdo" stają się aktualnym dramatem politycznym. Ich antyreligijny potencjał może być jednak uruchomiony poza tym kontekstem, a rzeczywistość ostrych sporów światopoglądowych, które przetaczają się także przez Polskę, stanowi dla dramatu Mayenburga świetny punkt odniesienia. Przypuszczam, że gdyby Grzegorz Jarzyna zechciał wyreżyserować Męczenników tak, jak zostali oni napisani, znaczna część recenzentów nie miałaby wątpliwości, że powstało dzieło ważne, stworzone na przykład w odpowiedzi na protesty przeciwko pokazom Golgoty Picnic. Ale Jarzyna „rozregulował" dramat Mayenburga, dokonując znacznych skrótów w jego tekście, dopisując pewne partie, gdzie indziej stawiając akcenty i rozbudowując niektóre sceny. Wbrew logice teatralnej polityczności całkowicie usunął ze spektaklu wątek zamachu na życie nauczycielki, puste miejsce wypełniając scenami i obrazami apokaliptycznej trwogi, która ogarnia bohatera Męczenników. Przez dwie godziny mieszkamy w głowie młodego człowieka, który w Poznaniu czy Warszawie stanąłby pewnie po stronie protestujących przeciwko spektaklowi Garcíi, z pewnością jednak nie na czele kółka różańcowego. Byłby osobny, a dokładniej – osobna.

*

Najważniejsza zmiana w spektaklu Jarzyny zrealizowanym „na podstawie" dramatu Mayenburga dotyczy bowiem płci głównej postaci, a w konsekwencji zapisanych w sztuce relacji osobowych. Na scenie w TR nie pojawia się chłopak z Biblią w ręku wychowywany przez samotną matkę, ale dziewczyna wychowywana przez ojca. Ta ważna zmiana uczyniła świat Męczenników bardziej spójnym psychologicznie, a zarazem o wiele ciekawszym i głębszym, w czym ogromną zasługę mają także świetni aktorzy TR, z których troje zagrało trudne role nastolatków.

A więc nie Benjamin, lecz Lidka (Justyna Wasilewska) modli się do Ojca Niebieskiego, dziękując mu za podarowany im pokarm. Tymczasem obiad przygotował ojciec ziemski (Cezary Kosiński), co naiwnie i dobrodusznie wyzna zaproszona do stołu koleżanka Zosia (Roma Gąsiorowska). Lidka dobrze o tym wie i choć ostentacyjnie wprowadza korektę do modlitwy Zosi, kocha swojego ojca, potrafi być przed nim szczera, naprawdę martwi się o jego duszę. Dopisana scena, w której oboje śmieją się ze swoich dużych nosów, jest pogodna i wzruszająca, na przekór klimatowi rodzinnych relacji w dramacie Mayenburga. Ojciec do końca też będzie wspierał swoją córkę, a choć jej zachowanie uzna za szaleństwo, zapamięta gest księdza, który pewnego dnia położy mu dłoń na czole i nie będzie to żaden „zły dotyk", lecz transmisja miłosierdzia. Po zmianie Benjamina na Lidkę inaczej w Męczennikach zagrał też motyw homoseksualności jako ukrytej przyczyny radykalnej postawy dziewczyny. U Jarzyny chłopak, który interesuje się Lidką (Dawid Ogrodnik), nie jest jej obojętny, a pocałunek dziewcząt bardziej niż pożądanie wyraża tęsknotę za bliskością i miłością.

Wyraźnie natomiast widać, że anorektyczna dziewczyna wstydzi się swojego ciała, a luźna bluza raczej zasłania, niż eksponuje jej dopiero wykluwającą się kobiecość. Lidka nie chce być kobietą, niepokoi ją jakikolwiek kontakt fizyczny z druga osobą, seksualność kojarzy ze zwierzęcością i opieczętowuje ją zakazami. Brakuje jej matki jako wzoru. Kiedy oskarża ojca za rozwód, ofiarą grzechu cudzołóstwa czyni właśnie ją, choć domyślamy się, że to żona zdradzała męża. Jeżeli u Mayenburga Benjamin atakuje nauczycielkę, mszcząc się na matce, u Jarzyny relacja Lidki z panią od biologii (Aleksandra Konieczna) wygląda zupełnie inaczej. Lidka buntuje się przeciwko nauczycielce, ponieważ jest ona ucieleśnieniem niepokojącej ją zmysłowości. Werbalnie protestuje przeciwko czysto fizjologicznemu podejściu do seksu, które prezentuje nauczycielka, a głoszoną przez nią w innej scenie teorię ewolucji ośmieszy, zakładając na twarz maskę małpy. Jednak gestami sformułuje nieco inny komunikat. Opuszczając na lekcji biologii spodnie, zawalczy nie tylko o godność ludzkiej seksualności, ale też o nią samą, na co zwróci potem uwagę Franek. Jej wątłe, blade ciało tęskni za bujnością ciała nauczycielki. Gdy w kulminacyjnym momencie starcia z kobietą opadnie nagle z sił, jak dziecko przytuli się do ciągle ufającej jej nauczycielki. To jedna z najpiękniejszych scen w spektaklu Jarzyny, także za sprawą niesamowitego, mistycznego światła, które na kilka sekund oblewa obie postacie. Choć za chwilę Lidka obwini nauczycielkę o molestowanie, czujemy, że robi to w desperacji, przynaglana nie tylko lękiem dojrzewającej dziewczyny, ale też poczuciem bezsilności, którego doświadczali wszyscy młodzi prorocy oczekujący od świata materii i zmysłów radykalnej przemiany w świat aniołów.

Benjamin Mayenburga jest młodym fanatykiem, który terroryzuje ludzi prawem wywiedzionym z Biblii. Lidka Jarzyny to ktoś inny. W błękitnej bluzie, dżinsowych biodrówkach i trampkach nastolatki stąpa po cienkiej granicy, która oddziela psychiczne zaburzenie od świętości. Jej dążenie streszcza się w pierwszych słowach Modlitwy Pańskiej: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie, [...] przyjdź królestwo Twoje", teraz, na naszych oczach, w tym miejscu. Mayenburg pokazuje, jak z psychicznego wyparcia Benjamina rodzi się religijny rygoryzm, by doprowadzić tego kryptogeja do morderstwa, choćby tylko zaplanowanego. Jarzyna nie zatrzymuje się na poziomie psychologii, pyta o duchowe doświadczenie Lidki i szuka dla niego języka teatralnej ekspresji. Oto zanim w pierwszej scenie zaniepokojony ojciec zapyta swoją córkę o przyczyny nieobecności na lekcji wf., widzimy Lidkę stojącą nieruchomo na tle ciemnego ekranu, przecinanego powoli trzema równoległymi białymi liniami, zdążającymi do góry niczym kreski dymu pozostawione na niebie przez samoloty. Ten abstrakcyjny motyw plastyczny niczego nie nazywa i o niczym nie przesądza. Sugeruje jednak dynamikę ruchu i wznoszenia się, którą możemy odnieść do Lidki i skojarzyć z procesem budzenia się w dziewczynie uczuć religijnych. Ojciec Lidki nawet się ich nie domyśla, a jego prosta konstatacja: „Ale, przecież ty nigdy nie masz uczuć religijnych", ustawia cały spektakl Jarzyny. Lidka przeżywa swoje ekstatyczne doznania w świecie absolutnie niegotowym na przyjęcie czyjejś wiary, tak bardzo zeświecczonym, że niemal wymuszającym na ludziach religijną obojętność. I prowokującym fanatyzm.

Te trzy tajemnicze linie pojawiać się będą za plecami dziewczyny jeszcze kilkakrotnie, dzięki nieco mniej abstrakcyjnym motywom błękitnego nieba czy przelatujących ptaków budząc nowe skojarzenia. Pamiętam podobne kreski z T.E.O.R.E.M.A.T.U. Początkowo przypominały muzyczną pięciolinię, ale gdy usiadły na nich ptaki, okazały się zwykłymi drutami wysokiego napięcia. Zwykłymi i niezwykłymi, bo tkwiąca pod nimi nieruchoma kobieta przeżyła nadzwyczajną unię ze światem (której ekstatyczną naturę mógłby objaśnić święty Franciszek). Szczytowe doznania Lidki Jarzyna oznaczył w identyczny sposób, nie bez ironii kreśląc białe linie na oczach widzów, którzy raczej nie skojarzą ich z promieniami Bożego światła. „Wciągasz Jezusa jak koks" – powie do Lidki nauczyciel wf. Jednocześnie wyposażył swoją bohaterkę w siłę walczącego proroka, która wyraża się w charakterystycznym geście wzniesionych ramion tej chudej, nieco androginicznej, a zarazem bardzo pięknej dziewczyny o renesansowej urodzie. W dniu świętej Wilgefortis Lidka ogłasza swój bunt i wzywa Bożego Królestwa.
*
Wizualizacje prostych wnętrz: domowych, szkolnych czy kościelnych, przechodzące w zaskakujące, a czasem bardzo niepokojące pejzaże – leśne, morskie, wielkomiejskie – stanowią w Męczennikach symbol zmiennych stanów wewnętrznych bohaterki. Dźwięki i niezwykłe światło wzmacniają kontemplacyjny charakter jej przeżyć. Jednak o tym, jak odbieramy i rozumiemy tę niezwykłą dziewczynę, decyduje przede wszystkim gra Justyny Wasilewskiej, aktorki charyzmatycznej, choć jeszcze bardzo młodej. To dzięki Wasilewskiej scenicznego bytu jej bohaterki nie „regulują" w prosty sposób słowa, w sztuce Mayenburga wypowiadane przede wszystkim jako wiązka kolejnych argumentów, które mają rozsadzić życie domu, szkoły, świata. Należy przy tym podkreślić, że Jarzyna wpisał do swojego scenariusza zupełnie inne fragmenty z Pisma Świętego niż te, które wypowiada Benjamin. W drugiej scenie spektaklu Lidka czyta, a właściwie recytuje, długi fragment z Apokalipsy świętego Jana, w którym wizja kary i zagłady zostaje zrównoważona wizją zmartwychwstania. Natomiast w końcówce spektaklu rozbrzmiewają długie partie Kazania na górze. U Mayenburga pojawia się także tylko jedna, krótka scena modlitwy głównego bohatera, natomiast w spektaklu Lidka modli się dłużej i częściej, prosząc Boga o jakikolwiek znak. Milczące niebo nad jałową ziemią, zamieszkałą przez rozumne zwierzęta, to najważniejszy składnik jej dramatu.

Lidka Wasilewskiej argumentuje, głosi Bożą prawdę, modli się słowami Biblii, które jednak brzmią w jej ustach tak, jakby wypowiadane były po raz pierwszy. Słowa rodzą się w niej z wewnętrznego poruszenia, co aktorka potrafi pokazać niepokojącym i zachwycającym gestem, ani na chwilę nie tracąc kontaktu z mową ciała nowoczesnej nastolatki. Przechodząc płynnie od scen dramatycznych do wizyjnych, jednym wygięciem chudego ciała, szczupłej dłoni, wąskiego palca prowadzi nas w rejony tajemnicy. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby zamiar zasadniczej reorganizacji dramatu Mayenburga powstał w głowie Jarzyny dlatego przede wszystkim, że w teatrze na Marszałkowskiej pojawiła się tak zjawiskowa dziewczyna.

Reorganizacja tekstu także innym aktorkom pozwoliła stworzyć bardzo udane role. Roma Gąsiorowska doskonale zagrała ciężkawą, utykającą na jedną nogę, bardzo jeszcze dziecinną Zosię, a Aleksandra Konieczna – starzejącą się nauczycielkę o wybujałej seksualności. Kiedy w intymnej scenie z nauczycielem wf. nauczycielka wypina tyłek, jest małpio groteskowa, ale to do niej należy finał spektaklu, kiedy w symbolicznym geście przybija sobie stopy do podłogi, a potem broni swojej godności i światopoglądu. Dla Mayenburga nauczycielka jest ofiarą fanatyzmu, dla Jarzyny kobietą, która w starciu z dziewczyną inną niż wszystkie sama wzniosła się na wyższy poziom świadomości. Być może po to Lidka wskoczyła kiedyś w ubraniu do basenu, a potem przepowiadała apokaliptyczną zagładę, by jej nauczycielka mogła na koniec dostrzec w świecie prawdziwy cud: „Tu we wrześniu przyjdą nowe klasy, a wtedy wyciągnę z magazynu szkielet, rozdziawione buzie, a czy to prawdziwy, układ kostny, chód w pozycji wyprostowanej, serce, krwioobieg, organy zmysłów, mózg, wszyscy wiedzą, że to o nich, mówię im, kim są, a oni chcą słuchać, ponieważ mówię o nich, są cudem, każde jedno, także i bez Boga...".

W grze aktorów drugiego planu: dowcipnej (Piotr Głowacki jako niezbyt rozgarnięty nauczyciel wf.), perwersyjnej (Tomasz Tyndyk jako konformistyczny i obleśny dyrektor szkoły), kościelnie wystylizowanej (Sebastian Pawlak jako zakłopotany ksiądz) dostrzegam natomiast rys solidarności z główną bohaterką. Choć Lidka sprawia potężne kłopoty wychowawcze, nie przestaje intrygować swoją niezłomnością, a jeszcze bardziej pragnieniem jakiegoś nadrzędnego sensu, którego brakuje pozostałym bohaterom. Nawet ostre reakcje otoczenia Lidki, w pewnym momencie oplutej i sponiewieranej przez odrzuconego chłopaka, wynikają z poczucia jej wyjątkowości i pragnienia wejścia w jej świat. Ostatecznie to właśnie empatyczna gra aktorów TR, w połączeniu z niezwykle wysmakowanymi projekcjami i zjawiskowym światłem, sprawia, że ostry szkolny konflikt ideowy i etyczny przeżywamy jednocześnie na jakimś innym, metafizycznym poziomie, dokąd prowadzi nas sztuka. Jarzyna zrealizował swój kolejny spektakl-wehikuł do innego świata, który jest zarazem bliski i obcy, kuszący i odpychający, groźny i piękny. Niewypowiedzianie.



Jacek Kopciński
Pismo Teatr
18 czerwca 2015
Spektakle
Męczennicy
Teatry
TR Warszawa