Ty jesteś czarny, a ja biały
Są wśród nich kaci i ofiary, podwładni i królowie, Murzyni i biali wyzyskiwacze. Małe społeczeństwo dorosłych-niedorosłych dzieci, które tworząc sobie alternatywną rzeczywistość i tożsamość starają się zrozumieć mechanizmy wojny ogarniającej ich świat, ograbiającej ich z marzeń i rodziny. Teksty Janusza Korczaka, który był świadkiem dziecięcych dramatów, przeniósł na scenę Michał Borczuch, pokazując, że echa ludożerczej przeszłości powracają do nas z każdą chwilą.Rząd foteli i krzeseł wygląda jakby był przyniesiony wprost z wiejskiej świetlicy lub wykradziony z domu staruszki nie zmieniającej od parudziesięciu lat umeblowania. Z prawej strony sceny - mównica, a z lewej rzutnik, i to wszystko jeśli chodzi o scenografię, panuje minimalizm i prostota. Muzycznie spektakl raczy jedynie walcem wiedeńskim, a przyciemnione lub skupione na postaci światło, pojawia się w niewielu scenach. Wszystko po to, by skupić uwagę na aktorze, a właściwie na dzieciach uwikłanych w wojenną tragedię, wciągniętych w okrutną rzeczywistość wbrew swojej woli.
Wojna pozbawia wrażliwości. W jednej chwili ktoś jest twoim przyjacielem, by za minutę stać się twoim oprawcą. Po zabawie z chorągiewkami, przypominającej raczej ćwiczenia wojskowe, dzieci bawią się w „samolot”, unoszą na ramionach jedną z niepełnosprawnych dziewcząt (Anna Kleszczewska-Kłos), po czym zostawiają ją, z nogami okutymi w metalową szynę, na podłodze. Nie przejmują się jej krzykami, ze spokojem patrzą na jej nieporadność, przeszukują jej osobiste rzeczy.
Wojna ograbia z tożsamości, lecz ty sam możesz sobie nadać nową - w swojej głowie. Maciuś (Paweł Smagała) jako król wydaje rozkazy: te poważne i niepoważne. Chce, aby w centrum miasta wybudowano zoo, a wszystkie dzieci mogły bawić się na karuzeli. Wypowiada wojnę „na niby” wrogom, kieruje wyimaginowanym wojskiem. Lecz skoro król nie potrafi zabić wroga, to trzeba zabić króla lub wysłać go na Wyspę Żadnej Nadziei. Proste, dziecięce myślenie jest odbiciem myślenia dorosłych w ówczesnym i dzisiejszym świecie: skoro ktoś nie radzi sobie z dowództwem i władzą, należy go usunąć. Empatia to wada.
Wojna to nierówność. Słowo „ludożerca”, tak często przez aktorów powtarzane, nabiera innego znaczenia. To określenie człowieka z wypaczonymi wartościami, pod przykrywką patriotyzmu pożerającego tych, którzy staną mu na drodze do zdobycia władzy. „Białym” królem jest wówczas on, a wszyscy inni to „czarni” wykolejeńcy.
Widownię bawią dziwaczne, plemienne tańce aktorów, odczytywanie listów afrykańskich dzieci do swoich przybranych, europejskich rodziców czy też postępy Murzynki w nauce polskich słówek. Sami zapytani o zjawisko rasizmu, z pewnością by je potępili, śmiali się przecież z aktorów, ich gry, a nie z osób o odmiennym kolorze skóry. Ironia to jedno z głównych narzędzi, jakim posługują się twórcy w „Wieczorze sierot”. Mierzy ona w nas wszystkich, nieświadomie lub świadomie śmiejących się z samych siebie, świadomie lub nieświadomie milczących, kiedy wychodzi na jaw, jak powierzchowni jesteśmy.
Wielu z nas narzeka, że chciałoby powrócić do lat dzieciństwa, błogiej nieświadomości, niewinności. Praca-dom-praca-dom, to kierat, z którego nieraz nie potrafimy się wyrwać. Choć lepsze to chyba niż kierat wojna-sierociniec-wojna-sierociniec. W naszym życiu mamy jeszcze szansę na wybranie tego, czego naprawdę chcemy.
Miasto Dialogu w Łodzi, „Wieczór sierot” na podstawie „Króla Maciusia I”, „Króla Maciusia na bezludnej wyspie”, „Dziecka salonu” i „Pamiętnika” Janusza Korczaka, scenariusz, reżyseria i scenografia: Michał Borczuch, kostiumy: Anna Maria-Karczmarska, muzyka: Daniel Pigoński, choreografia: Mikołaj Mikołajczyk, obsada: Anna Kleszczewska–Kłos, Marta Ojrzyńska, Mikołaj Mikołajczyk, Paweł Smagała, Krzysztof Zarzecki
Karolina Kaczmar
Dziennik Teatralny Opole
21 kwietnia 2009