Tylko kochać
Skoro ból głowy leczymy tabletką, to dlaczego farmakologicznie nie można wyleczyć się z nieszczęśliwej miłości?To pytanie stawiają twórcy spektaklu "Love Forever", który rozpoczął w sobotę obchody jubileuszu Bałtyckiego Teatru Dramatycznego.
- 16 stycznia minie równo 60 lat od kiedy w polskim Koszalinie odbyła się premiera "Ślubów panieńskich" w reżyserii Ireny Górskiej - Damięckiej. Dziś Koszalin promieniuje sztuką teatralną nie tylko na miasto, ale na całą Polskę północną - rozpoczął Zdzisław Derebecki, dyrektor BTD. I zapowiedział dwie kolejne premiery - w marcu widzowie zobaczą klasykę - również Fredry - "Zemstę", na zakończenie sezonu quasi-kabaretowy spektakl Piotra Krótkiego o historii teatru.
Na początek urodzinowych prezentów widzowie dostali sztukę współczesną. Na kolejną produkcję Michała Siegoczyńskiego czekałam z niecierpliwością. Niezapomniany monodram "...syn", który pokazał w Koszalinie w 2006 roku, uderzył w struny takich emocji, których dźwięku jeszcze nie znałam. Tym razem reżyser zaserwował widzom komedię romantyczną z nutą s-f, a jej tematem jest odnawialność uczuć.
Szalony naukowiec Greg (Wojciech Rogowski) na jednej z 300 stron księgi stworzył wzór teoretyczny, który zapewnić ma kochanie. Drugi wzór ma być praktyczny i zmieścić się w pigułce. Tabletka na miłość to jednak wyzwanie, szczególnie że uzależniony od alkoholu wizjoner sam doświadczył miłości nieszczęśliwej. Jego natchnieniem i inspiracją była Iwan (Marcin Borchardt) i Maria (Dominika Mrozowska) to para, która potrzebuje remedium na miłość Marcin Borchardt w spektaklu prezentuje monolog nieszczęśliwie zakochanego, w którym aż kipi od emocji. To jeden z mocniejszych punktów spektaklu.
Katia. Wiedli życie jak z żurnala. On w laboratorium, kasa na koncie, ona w porshe. Do serca mężczyzny trafić umiała również przez żołądek, bo nikt w całym mieście nie umiał... zamówić jedzenia, jak ona.
Kiedy kobiety w jego życiu zabrakło, doświadczył naukowej Sahary. Zatrudnił więc Kelly, sobowtóra żony. I wraz z nią pokazuje widzom eksperyment życia - próbę rozbudzenia miłości u dwóch par ochotników. Opowieść o ich życiu jest poszatkowana, pocięta i sprzedawana w odcinkach, jak serial. I od początku równie nieprawdopodobna, jak sam zamysł szalonego fizyko-chemiko-biologa. Oto jedną relację człowiek-Borys chcę stworzyć z robotem - androidką Naomi... (Beata Niedziela jako robot jest niesamowita; szczególnie, kiedy zastyga, jak manekin i panuje nad każdym mięśniem ciała - to robi wielkie wrażenie).
Cały spektakl oglądamy nie tylko na scenie, ale też na ekranach. Aktorzy są filmowani, a obraz emitowany na żywo. To daje możliwość poszerzenia sceny o dodatkowe miejsca i zaciera różnice pomiędzy filmem a teatrem. Do filmów jest zresztą sporo nawiązań. Jak i do różnych składowych popkultury. Żanetta Gruszczyńska - Ogonowska naśladująca Britney Spears, śpiewającą "...hit me baby one more time" na planie teledysku, który swego czasu miliony razu emitowały muzyczne stacje telewizyjne, wzbudziła salwy śmiechu. Zresztą aktorka pokazała w spektaklu ogromny kunszt, wspaniały warsztat i niedoścignione umiejętności. Potrafi w ciągu kilku sekund przeistoczyć się z urzędniczej postaci Kelly w wyuzdaną Katię, jej mimika, głos, poczucie humoru - to już oszlifowany diament. A kiedy na finał zaśpiewała piosenkę "Laura" Natashy Khan, znanej jako Bat For Lashes (przyznam, że to jedna z moich ukochanych piosenek wszechczasów) niejednej osobie na widowni zakręciła się łza.
"Love Forever" to spektakl inny. Mocno współczesny. Momentami zabawny, momentami smutny, stawia kilka trudnych pytań. W warstwie tekstowej i fabularnej chwilami - jak to w życiu bywa - sporo tu chaosu. Wiele niejednoznaczności. Czy pobudzi wyobraźnię widzów? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sam. Bo na pytanie, czy NFZ powinien refundować pigułkę na miłość chyba większość odpowie tak samo...
Joanna Krężelewska
Głos Koszaliński
15 stycznia 2014