Tylko życie jest ważne!

Mrożek w Warszawie. Do druku idą "Dzienniki" dramaturga (4000 stron!) i jego listy z Axerem i Lemem. Sławomir Mrożek był wczoraj zachrypnięty, co chwilę przepraszał, że z powodu przeziębienia mówi tak, jak mówi, przypominał o afazji, jaką przeszedł i przez którą o pisaniu (o rysowaniu też) musiał zapomnieć.

 Zapytałem go więc, czy w związku z tym, za swoje może uznać słowa Skrzypka z jego dramatu "Rzeźnia": "Treść mojego życia stanowiła sztuka. Dziś jestem żywy tylko jako organizm, bo treść mojego życia umarła". - Nigdy - odpowiedział najwybitniejszy żyjący polski dramaturg, który wczoraj wziął udział w konferencji prasowej zorganizowanej w Warszawie przez jego wydawcę Noir sur Blanc. - To moje osiemdziesięcioletnie życie (pisarz dodaje sobie rok, urodził się 29 czerwca 1930 r.) było i jest ważne. A sztuka? Przez całe życie pisałem, bo nic innego nie potrafiłem. 

Powodem spotkania była edycja korespondencji Sławomira Mrożka z Adamem Tarnem, a także zapowiedź przyszłorocznego wydania "Dzienników" Mrożka. Liczą one niemal 4000 stron, z czego tylko 700 pisanych było na maszynie, cała reszta to rękopis, do tego fragmentami - włoski, francuski, angielski, na szczęście w przeważającej części polski. 

- Dlaczego ukrywał pan, nawet przez przyjaciółmi, fakt pisania dziennika? - spytałem Sławomira Mrożka. - Prowadził go pan od 1962 roku i, myślę, że po śmierci Gombrowicza, Jerzy Giedroyc z pocałowaniem ręki drukowałby go w "Kulturze". 

- Dla mnie to oczywiste, że nikt o dzienniku nie wiedział - aż do tej pory. A spisywanie go, po tym jak opuściłem Polskę, wydawało mi się oczywiste. 

- W "Vatzlavie", o wartość którego spierał się pan z Tarnem, zafrapował mnie tytułowy bohater, który już na samym początku sztuki mówi: "Byłem niewolnikiem i jestem rozbitkiem". Zupełnie tak jak pan, ale czy po tym wszystkim czuje się pan wolny? 

- Rzeczywiście, tak jak Vatz-lav byłem niewolnikiem i rozbitkiem. A co do wolności, to sprawa osobista każdego z nas z osobna, taka jak moja... 

Pytany, co myśli o dzisiejszej sytuacji w Polsce, Mrożek odparł: "To, co robi Tusk, a co Kaczyński, nic mnie nie obchodzi". 

- A co pana obchodzi? - nie odpuszczano. 

- Moje życie. 

Powiedział jeszcze Sławomir Mrożek, że sporo czyta, bo to jedna z tych niewielu przyjemności, jakie mu zostały. Palenie rzucił w latach 70., samochodu - a był pasjonatem automobilizmu, o czym czytelnicy dowiedzą się z "Dzienników" - nie ma, o tym, co będzie robił jutro czy pojutrze, decyduje - pisarz uśmiecha się - jego żona. 

- Nie mogę wyjść z podziwu, jak wiele listów pan pisał. Jerzego Giedroycia oblicza się na 100 tysięcy listów, pan napisał ich pewnie mniej, ale w końcu nie prowadził pan takiej firmy, jaką była "Kultura". Skądś jednak biorą się kolejne tomy, wydane i zapowiedziane, pańskiej korespondencji. 

- Ile pan mówi - 100 tysięcy? Coś koło tego. Mój świat to było pisanie, także listów, bo jak inaczej mogłem kontaktować się z ludźmi, którzy zostali po tej stronie. Zresztą wtedy pisało się jeszcze listy. 

- Czy w ogóle warto - pytam na koniec mieszkającego od roku w Nicei autora "Tanga" - starać się do ładu dojść z tym światem, jaki nam jest dany, zrozumieć go? 

- Nie. Ważne jest tylko życie: moje, twoje, jego. 

Mrożek przy pełnej widowni 

Teatr Współczesny zaskoczył uczestników wczorajszego spotkania z pisarzem, pokazując spektakl m.in. z udziałem Wojciecha Pszoniaka i Andrzeja Zielińskiego. Widzowie spodziewali się czytania korespondencji Mrożka z Adamem Tarnem i niewydanego jeszcze "Dziennika 1962 - 1989", a ujrzeli przedstawienie na podstawie obu tekstów. Na początku trzy aktorki Współczesnego zaśpiewały fragment prozy Mrożka - "Tuptam tu, tuptam tam, no i co ja z tego mam". W zabawny sposób przedstawiono sytuację polskiego artysty jako tułającego się po świecie emigranta. Andrzej Zieliński zagrał pisarza, nie wstając od biurka i czytając z kartki. Rozbawiał widzów np. opowieścią o nauce pisania na maszynie. Ale potrafił także wywołać przejęcie rozmyślaniami o śmierci i samotności. Wojciech Pszoniak z lektury listów Adama Tarna, twórcy i redaktora naczelnego pisma "Dialog", wydobył humor i tragizm. Starającym się dialogować aktorom udało się pokazać więź intelektualną i emocjonalną między Mrożkiem i Tarnem. Na scenie pojawił się także Maciej Englert, który przeczytał kilka tekstów Erwina Axera, wieloletniego dyrektora Współczesnego i reżysera m.in. "Tanga". Sławomir Mrożek zaproszony po przedstawieniu na scenę nie mógł mówić z przyczyn zdrowotnych. - Mam chrypkę, ale dziękuje za poparcie - wyszeptał. Spektakl i spotkanie z pisarzem są częścią obchodów 60-lecia Teatru Współczesnego.



Krzysztof Masłoń
Rzeczpospolita
3 października 2009