Ubu króluje w Operze

Premiera dzieła Pendereckiego. Po raz pierwszy na scenie Opery Śląskiej wystawiono dzieło jednego z najwybitniejszych kompozytorów współczesnych - Krzysztofa Pendereckiego. Na premierze gościł on w Bytomiu wraz z małżonką.

Premiera "Ubu Króla" odbyła się ćwierć wieku temu w Monachium. Kompozycja powstała na zamówienie tamtejszej Opery Bawarskiej - i do dzisiaj śpiewana jest po niemiecku, chociaż skomponował ją Polak, a autorem dramatu, na którym oparto libretto, jest Francuz Alfred Jarry. W 1991 roku na światowej prapremierze część publiczności buczała, część gwizdała, część klaskała. Po spektaklu - jedni zgotowali przedstawieniu owację na stojąco, inni pośpiesznie opuszczali salę. Dzisiaj muzyka Pendereckiego nie budzi już takich emocji. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza kompozytorzy współcześni na tyle "poszli do przodu" - że Penderecki stał się wręcz "spokojnym klasykiem". Niemniej dla tradycyjnej publiczności, wychowanej na Verdim, wciąż może to być rodzaj nie tyle szoku, co zaskoczenia. Z warstwą muzyczną bytomski zespół poradził sobie doskonale. Wyróżnić trzeba solistów, którzy gościnnie zaśpiewali wiodące partie. Jako Ubu wystąpił Paweł Wunder, jako Ubica Anna Lubańska, jako królowa Rozamunda Anna Wiśniewska-Schoppa.

Bytomscy soliście zaśpiewali już partie niewiodące, wystąpili także w rolach mówionych. Najlepiej poradził sobie bez wątpienia Zbigniew Wunsch jako król Wacław. Dobrym pomysłem było wykorzystanie orkiestry bytomskiej jednostki wojskowej z instrumentami blaszanymi, którą usadowiono na pierwszym balkonie. To brzmiało i dźwiękowo wspierało orkiestrę Opery Śląskiej.

Na "Ubu Króla" warto się wybrać nie tylko po to, aby posłuchać, jak brzmi współczesna muzyka operowa. Także dla wartości inscenizacyjnej przedstawienia, za którą odpowiadał jako reżyser Waldemar Zawodziński. W Bytomiu przygotował on już rewelacyjnego "Don Carlosa". Tutaj - trzeba pochwalić zwłaszcza drugi akt. Pierwszy - gdyby "wyciszyć" muzykę i patrzeć tylko na ruch sceniczny, scenografię i kostiumy - równie dobrze mógłby być fragmentem musicalu przygotowanego w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Sceny, które są w stanie zafascynować i pochłonąć, pojawiają się dopiero w drugiej części. Bez wątpienia do takich elementów należy scena dziejąca się na dworze rosyjskiego cara oraz parada wojskowa.

Zapewne dyrektor Tadeusz Serafin może z zadowoleniem powiedzieć "Znowu sukces!". Tym bardziej że po premierze ze sceny sam mistrz profesor Krzysztof Penderecki zadekretował, że było to "bodaj najlepsze przedstawienie Ubu Króla, jakie dotąd powstało". Ile było w tej wypowiedzi kurtuazji, ile autentycznego przekonania i zachwytu - trudno osądzać. Bo przecież "Ubu Króla" realizowali najwięksi - na prapremierze monachijskiej autorem scenografii był Roland Topor, polską prapremierę zrealizował Lech Majewski, reżyserował "Ubu Króla" także Krzysztof Warlikowski w Operze Narodowej. Jednak - mimo iż sam Mistrz Penderecki zadekretował sukces - pozwolę sobie wtrącić, iż nie jest to sukces na miarę "Carmina Burana" czy "Tanhausera". Chociaż nie wątpię - że kilka Złotych Masek za rok "Ubu Król" dostanie. I to zupełnie zasłużenie.

Przy okazji chciałbym ostrzec przed łatwym odnoszeniem "Ubu Króla" do współczesnej polskiej rzeczywistości politycznej. A nawet jeśli - to warto pamiętać, że skoro takim właśnie Ubu Królem jest Jarosław Kaczyński, to był nim również Donald Tusk. Bo chodzi o filozofię sprawowania władzy, a nie o fizjonomię.



Marcin Hałaś
Życie Bytomskie
2 maja 2016
Spektakle
Ubu Król