Udręczeni
Istnieje taka aplikacja do retuszu zdjęć. Kilkoma kliknięciami możesz sprawdzić, jak będziesz się prezentować jesienią życia. Dodajesz trochę siwizny, bruzd na czole, kurzych łapek i voilà – Kowalski w wieku 80-ciu lat. „Udręka życia" w reż. Evy Rysovej mogłaby uchodzić za taką formę ostrzegawczej wyprawy w przyszłość. Jak będzie wyglądać Twoje małżeństwo, tudzież singielstwo jeśli nie zadbasz o swój dobrostan?Sztuka „Udręka życia" została napisana przez nieżyjącego już dramaturga o polskich korzeniach Hanocha Levina. Pochodził z ortodoksyjnej rodziny żydowskiej i gustował w satyrycznych utworach o toksycznych relacjach rodzinnych. Jego dzieła po dziś dzień wzbudzają kontrowersje. Przez jednych uznawany za geniusza, przez innych za prowokatora. Redaktorka Gazety Wyborczej określiła go mianem „wieszcza zdziadziałych Piotrusiów Panów". Cóż, trzeba przyznać, że teksty Levina całkiem nieźle odzwierciedlają mentalność wielu Polaków. I w „Udręce życia"wśród postaci możemy chwilami odnaleźć własne karykatury. Może właśnie dlatego jest to tak dotkliwa sztuka.
Jona (Niko Niakas) i Lewiwa (Karina Krzywicka) Popochowie są charakternym małżeństwem z wieloletnim stażem. Bite 40 lat sprzeczają się, szantażują i manipulują sobą nawzajem. Jona straszy żonę odejściem. Lewiwa odgraża się samobójstwem. Małżonkowie wyrzucają sobie 40, straconych jak uważają, lat.
W ich małżeństwie zionie pustką. Jona marzy o innym życiu. Czując, że dusi się w związku żąda czegoś więcej od świata. Pragnie smakować kultury i sztuki, pożąda szerszego grona towarzyskiego. Sądzi, że gdy odejdzie od kobiety to zazna czegoś ekscytującego. Tymczasem mógłby docenić stabilność u boku ukochanej jednocześnie poświęcając czas na pasje. Ale nie!
Ma pretensje do żony, zamiast samemu wziąć odpowiedzialność za swoje szczęście. Jednocześnie gdy Lewiwa otwiera się na pomysł kreatywnego spędzania wolnego czasu, Jona wcale nie chce z niego skorzystać. Mało tego, odpycha od siebie przyjaciela Gunkla (Paweł Tchórzewski).
A właśnie, Gunkiel! Wścibski sąsiad, który dopominaniem się o Pyralginę czy pożyczoną przed laty czapkę przykrywa fakt, że jest samotny i szuka towarzystwa. Próbuje się wprosić na gorącą herbatę w sam środek małżeńskiej awantury. Baa, prosi przyjaciela by mógł dotknąć jego żony, ogrzać się w ich małżeńskim łożu. Widząc nieprzychylność sąsiadów najeża się:
„Szczęśliwa para. Słyszeliśmy o Was. Wobec samotnych ludzi tworzyć koalicję. To wszystko co potraficie. Koalicję nienawiści. Mnie się nie okłamie. Nie Gunkla. Gunkiel zna trochę życie. Gunkiel otworzył jedną książkę albo dwie. Gunkiel wie co to są śluby, rodziny, dzieci, niemowlaki. Gunkiel nie kupuje tego. Gunkiel pluje na to to. Gunkiel gwiżdże, Nawet wtedy kiedy Gunkiel płacze nad swoim życiem, Gunkiel pluje na życie innych."
Po wizycie sąsiada Jonę nachodzi konkluzja : „Nie ma ucieczki. Godzinę temu chciałem Cię zostawić, teraz wiem, nie ma dokąd iść. Wszyscy jesteśmy Gunklami. Jest Gunkiel z żoną. Jest Gunkiel bez żony. Dokądkolwiek byś nie uciekł, wszyscy jesteśmy Gunklami."
Tak bardzo podobni. Gunkiel i Jona. Obaj wewnętrznie skonfliktowani. Mylnie sądzą, że niezależność i swobodę działania mogą odnaleźć tylko poza murami związku. Ostatecznie dostrzegają, że odosobnienie nie jest korzystnym rozwiązaniem.
Plusem spektaklu jest to, że nie ma na siłę wpychanych widzom wzniosłych idei , jest za to konkretna historia z postaciami z krwi i kości. Brakowało tylko tego promyczka nadziei, gdzie starość i małżeństwo nie jawiło by się w tak czarnych kolorach. Można potraktować przedstawienie jako swego rodzaju przestrogę, by nie przyklejać się do siebie, tylko budować związki zdrowe, w których jest miejsce na autonomiczność.
Adaptacja w reżyserii Evy Rysovej różni się od produkcji Jana Englerta. Główni bohaterowie są tutaj starsi, wydają się jeszcze bardziej wyobcowani. Przy tak ciężkiej fabule i tekście zabrakło by aktorzy wprowadzili więcej lekkości i ciepła do spektaklu. Kreacje Niko Niakasa i Kariny Krzywickiej są dość melancholijne. Bardzo podobała mi się za to postać Gunkla (Paweł Tchórzewski). Był irytujący, nachalny i wzbudzający litość, ale jednocześnie nawet w tonie głosu miał w sobie więcej wigoru od małżonków. Pomimo zazdrości, czuć było w jego postawie żar i przystępność.
To co przyciąga w przedstawieniu to trafna scenografia i kostiumy autorstwa Justyny Elminowskiej. W kącie niedźwiedź polarny przygrywa na akordeonie (Marcin Oleś). Tu i ówdzie leży sztuczny śnieg, a nieodłącznymi atrybutami postaci są łyżwy i narty. Śnieg dodaje do fabuły jeszcze większe wrażenie beznadziei i osamotnienia w życiu bohaterów, zupełnie jak w „Dziewczynce z zapałkami" Christiana Andersena. Podkreśla to jak zionie arktycznym chłodem z postaw oraz sytuacji życiowej Popochów i Gunkla. Oprócz tego oświetlenie Karoliny Gębskiej nadaje całości surrealistycznego charakteru.
Udręka życia. Spektakl o ludziach udręczonych, niepotrafiących radować się ani z przynależności do wspólnoty ani samotnością. Spektakl dość depresyjny, gorzki.
Bohaterowie „Udręki..." to nie są osoby, które łatwo jest polubić. Nie są to ludzie, z których chce brać się przykład. Są raczej jak znak ostrzegawczy – w tę stronę nie krocz. Są jak Twoja podobizna za te kilkadziesiąt, a może kilkanaście lat – pokazująca jak mogą wyglądać Twoje relacje o ile należycie nie zadbasz o swój poziom satysfakcji z życia.
Stąd nie jest to sztuka dla osób, które szukają łatwej rozrywki. Za to jest znakomitym pomysłem, gdy jest się na życiowym zakręcie i przychodzi moment na autorefleksję i zmiany.
Joanna Zwolińska
Dziennik Teatralny Kujawy
15 maja 2024