Ukłony dla Gajdzisa

Na ogół nie lubię uwspółcześnianych staroci. Idąc do teatru na "Klub kawalerów" byłam pełna obaw - czym też skończy się wskrzeszenie tej dziewiętnastowiecznej komedyjki. Tymczasem Łukasz Gajdzis bardzo mnie zaskoczył. Zaprezentował nie-reanimowaną ramotę, ale wspaniałe, autentycznie współczesne przedstawienie

Rozpoczynające spektakl silne akordy muzyczne pochodzą z „Przybycia Walkirii” Wagnera, gdzie dziewice sprowadzają dusze najdzielniejszych wojowników. Tymczasem, kiedy rozwiewają się osłaniające początkowo scenę dymy, dostrzegamy odziane w czarne garnitury manekiny. I rzeczywiście za chwilę z różnych kątów sceny i widowni zaczynają wychodzić cudaczne typy komicznych nieudaczników. Absolutne przeciwieństwa męskiej potęgi. Członkowie Klubu Kawalerów to w rzeczywistości nie zatwardziali antyfeminiści, ale faceci, którym się z kobietami nie powiodło.

Kawalerowie, śpiewając hymn klubu, wnoszą na ramionach figurę byka. Jest to kopia byka z Wall Street na Dolnym Manhatanie, centrum potęgi finansowej świata. To kolejne uosobienie marzeń współczesnego mężczyzny. W spektaklu kolejny, oryginalny żart reżysera i z postaci na scenie, i z postaci na widowni. Obowiązujący dziś bowiem stereotyp idealnego mężczyzny to - silny i bogaty.

Jak bardzo papierowy jest manifest Klubu Kawalerów i nierealna postawa jego członków dowodzi łatwość, z jaką rozwiewają się ich zasady wraz z wtargnięciem do ich świata kobiet.

Bardzo ciekawie ustylizował reżyser postać Pelagii Dziurdziulińskiej. Przypomina ona przedstawicielkę fanatycznych wspólnot religijnych bardzo dziś popularnych zwłaszcza w Stanach. I tu znakomita rola Małgorzaty Witkowskiej!

Jedną najciekawszych scen w tym spektaklu jest scena balu. Do manekinów męskich dołączają manekiny żeńskie. Aktorzy porywają kukły do tańca. Ogrywając je też na różne inne sposoby. Rozładowują na nich swoje emocje. Towarzyszy temu znakomita choreografia Anety Jankowskiej. Jest pięknie i groteskowo.

Po balu na scenę wjeżdżają wielkie łóżka. Aktorzy chodzą po nich, skaczą. Ale nic zdrożnego się tam nie dzieje. To tylko symbol tego, co postaciom w duszy gra. Podobnie, jak pojawiający się od czasu do czasu nad sceną podłużny balonik z dwiema kulkami po bokach…No jest w tym spektaklu trochę erotyzmu, ale bardzo delikatnego. Bałucki z pewnością nie miałby o to pretensji.  Zwłaszcza, że rzecz kończy się skojarzeniem kilku par. Na scenie pojawia się ogromnych rozmiarów tort weselny. I wszystko kończy się jak Pan Bóg przykazał.

Ubarwiają przedstawienie współczesne piosenki Jacka Kaczmarskiego, Kabaretu Starszych Panów. Znakomicie zaprezentowała się tu np. Karolna Adamczyk w „Na pomoc ginącej miłości”.

Obejrzeliśmy na scenie całą plejadę wspaniale charakterystycznych, komicznych typów ludzkich. W wielu przypadkach ciekawie dookreślonych przez kostiumy Mirka Kaczmarka.

Rewelacyjnie aktorsko, wokalnie i ruchowo, wypadła w roli Maryni  Magdalena Łaska, ze zniewalającym wdziękiem wcielając się w postać współczesnej Lolitki.

Kapitalnie w roli Piorunowicza pokazał się Roland Nowak. Świetnie też prostolinijnego, trochę nieokrzesanego, ale bardzo zakochanego kawalera ze wsi, Władka, zagrał Paweł Gilewski. Bardzo dobry też, zwłaszcza w scenach z Marynią był Marian Jaskulski, jako Sobieniewski. Jak na mój gust trochę przerysowali postaci Michał Czachor jako Motyliński i Marcin Zawodziński, Nieśmiałowski.

Głębokie ukłony dla Łukasza Gajdzisa za jego ciekawe podejście do tekstu, cudowne poczucie humoru, wspaniałą wyobraźnię i bardzo precyzyjne, rzetelne przygotowanie przedstawienia.

Nie spodziewałam się, że wieczór z Bałuckim może być nie tylko zabawny i sympatyczny, ale też tak interesujący artystycznie. Czego dowiodły też stojące owacje.



Anita Nowak
Teatr dla Was
20 grudnia 2010