Ukryci za wspomnieniami

Od lat 70. i 80. wiele się zmieniło – mamy nowe technologie, nowe odkrycia, lepsze sprzęty, większe możliwości. Wraz z rozwojem Internetu odkrywamy dotąd nieodkryty przez nas świat. Jednak mimo tych zmian wciąż pozostało wiele podobieństw... Doskonale obrazuje to spektakl „Kanadyjskie sukienki", który z jednej strony rozbawia widzów, a z drugiej skłania ich do refleksji nad szeroko rozumianym pojęciem „życie".

 

Wchodząc na widownię Dużej Sceny Lubuskiego Teatru, pomyślałam, że skądś ten widok kojarzę. Leżąca na stole kobieta, przygnębieni, nieco młodsi od niej, ludzie, półmrok. Od razu przypomniała mi się scena „Tanga" Sławomira Mrożka. Ta, w której Eugenia przygotowuje sobie katafalk i umiera. Okazało się jednak, że spektakl w reżyserii Macieja Archona Michalskiego nie przypomina dramatu z 1965 roku. „Kanadyjskie sukienki" to sztuka o niemałej rodzinie pochodzącej ze wsi, która musi zmierzyć się z powracającymi wspomnieniami z dawnych lat.

Sztukę rozpoczyna wejście na scenę Matki Boskiej (w tej roli Marta Stalmierska) i jej piękny operowy śpiew, który przywraca Zofię (Elżbieta Donimirska) do życia. Od tej chwili poznajemy pozostałe postaci siedzące na krzesłach w pobliżu stołu – są to dzieci kobiety: Amelia (Romana Filipowska), Laura (Katarzyna Kawalec), Wiktor (Paweł Wydrzyński) i Adam (Daniel Zawada). Dowiadujemy się także, że Zofia ma męża – Tadeusza (Aleksander Podolak), który razem ze starszą córką, jest obecnie w Kanadzie.

Po tym krótkim wstępie następuje powrót do przeszłości. Tadeusz pierwszy raz wraca do Polski od czasu swojego wyjazdu i oznajmia żonie, że chce zabrać ze sobą za ocean starszą córkę. Uważa, że wyjazd dobrze jej zrobi i odciągnie ją od chłopaka ze wsi – Zbyszka (Wojciech Romańczyk). Dziewczyna wyjeżdża z ojcem, myśląc, że za miesiąc będzie z powrotem z matką i rodzeństwem. Nic bardziej mylnego. To pierwsza wielka tajemnica i niestety bolesne wspomnienie, które zostawia ślady na całej rodzinie.

Jednak nie tylko starsza córka Zofii jest nieszczęśliwa – również Laura cierpi z tęsknoty za siostrą i z bólu, którym obdarza ją nieustannie jej mąż Irek (Jakub Mikołajczak). Nie inaczej jest w przypadku synów kobiety – Wiktor, choć jest już po ślubie, dalej kocha byłą dziewczynę Zuzię, a Adam – rodzinna czarna owca – jest uzależniony od alkoholu, ponieważ zapija niespełnione marzenia. Każdy z nich ma jakąś tajemnicę, o której nie wie reszta. Każdy z nich kiedyś się pogubił i przez to znajduje się w takim stanie, w jakim się znajduje – delikatnie mówiąc – ponurym. Każdy z nich miał marzenia, cele, teraz już zapomniane, odległe.

Wraz z akcją wzrasta napięcie, odkrywane są sekrety rodziny. Poznajemy każdą z postaci bliżej, lepiej rozumiemy jej zachowanie. Współodczuwamy ból, cieszymy się w dobrych dla niej chwilach. Więcej jest jednak tych momentów trudnych. To może być dla wrażliwych widzów poprzeczka nie do przeskoczenia. Przekleństwa, bicie kobiet, bliskie stosunki seksualne z przypadkowymi osobami. Nie ma co ukrywać, takie jest życie. Teraz i 40 lat temu. To pozostaje niezmienne.

Tytułowe sukienki również pojawiają się w tym spektaklu. Są pewnego rodzaju symbolem bogactwa, do którego dążą Tadeusz z Amelią. Bogactwa, które wyrządza więcej krzywdy niż korzyści, ale jest marzeniem wielu. Amelia otrzymuje sukienki od ciotki Chesterowej (Tatiana Kołodziejska), która również została oszukana opowieściami o wspaniałej Kanadzie. Młoda dziewczyna przesyła sukienki dalej – do siostry. Laura część zostawia dla siebie, kilka trafia do szwagierki Danki (Anna Stasiak). Ubranie to otrzymuje drugie znaczenie – nieszczęście. Żadna z tych dorosłych kobiet nie jest zadowolona ze swojego życia. Muszą gonić za nieosiągalnym, są upokarzane, zniewolone przez mężczyzn. Czy nie było tak w latach 70.? Z przykrością obserwowałam te sceny, ale też radowałam się w sercu, że my, kobiety właśnie, przezwyciężyłyśmy te trudności. Odzyskałyśmy wolność, mamy większe szanse niż jeszcze 30 czy 20 lat temu. Możemy kroczyć dumnie ulicą z podniesioną głową, jesteśmy silne. Dlatego wychodząc z teatru nie byłam smutna, pomimo przykrego zakończenia. Dużą rolę odegrała postać Laury, która w jednej z ostatnich scen przeciwstawia się swojemu oprawcy.

Chciałabym zwrócić uwagę na scenografię (autorstwa Adama Łuckiego). Niby prostą, ponieważ na scenie stał stół, parę krzeseł, a w tle zastawa stołowa za szkłem w komodzie. Jednak akcja rozgrywała się również za kurtyną – wtedy, gdy mieliśmy do czynienia ze wspomnieniami bohaterów, na teatralnym tarasie oraz po bokach sceny. Wszystko to razem tworzyło coś magicznego, wyjątkowego. Pięknie oświetlone drzewo, błyszczące na zielono i niebiesko, z jednoosobową ławeczką w pobliżu, to miejsce, przy którym aż chce się wrócić myślami do pięknych chwil.

Równie zachwycające, co scenografia, były stroje. Szczególnie ten należący do Matki Boskiej. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest to postać majestatyczna, nie z tego świata, wyjątkowa. Stroje pozostałych postaci były moim zdaniem dobrze dopasowane do lat, w których rozgrywały się poszczególne sceny. Wybór Adama Łuckiego na osobę odpowiedzialną za scenografię i kostiumy był więc trafny.

Warto się zapoznać z tym dziełem Archona, ponieważ możemy poznać mentalność zwykłej, polskiej rodziny ze wsi, która podążając za marzeniami, pogrąża się we wspomnieniach. Czy i my nie robimy tak często nawet dziś, gdy mamy tak wiele możliwości?

Dumamy nad tym, jak to było kiedyś, a kolejne lata przemijają i przelatują nam przez palce. Lepiej byłoby wziąć sprawy w swoje ręce, jak Laura, zanim stracimy wszystko, na czym nam zależy.



Joanna Nawlicka
Dziennik Teatralny Zielona Góra
2 grudnia 2022