Uroczy, zwariowany "Don Desiderio"

Dobry pomysł zawsze jest wiele wart - tę starą prawdę potwierdziła swoją najnowszą premierą Opera Śląska w Bytomiu, wystawiając zapomniane dzieło Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego "Don Desiderio" To nie jedyna opera autorstwa tego kompozytora i w swoim czasie znanego śpiewaka operowego, a także polityka. Urodził się w 1816 roku w Rzymie i był blisko skoligacony z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim. Jako znana osobistość środowisk muzycznych i politycznych, swobodnie poruszał się po salonach Włoch i Francji. Jednak, jak podają źródła -jest mało prawdopodobne, że znał język swojego dziadka - rodzonego brata króla Polski.

We Włoszech pobierał lekcje muzyki, które pozwoliły- mu szkolić swój podobno piękny głos tenorowy, a także - w przerwach między zajęciami dyplomatycznymi - zająć się komponowaniem utworów operowych. W sumie napisał dwanaście oper, będących - jak to określa odkrywca i znawca twórczości Poniatowskiego prof Ryszard Daniel Golianek - reprezentatywnym przykładem kultywowania sztuki przez szlachetnie urodzonych amatorów.

Włoska premiera "Don Desideria" odbyła się w Pizie, w Teatro di Ravvivati, w 1840 roku, natomiast w Polsce została zaprezentowana we Lwowie w 1878 roku. Do czasu niedawnej premiery bytomskiej, było to pierwsze i jedyne wykonanie tego dzieła.

Zatem wiele obaw mogło towarzyszyć zarówno wykonawcom i realizatorom "Don Desideria" jak i słuchaczom, którzy przybyli na spektakl. Okoliczność 100-lecia niepodległości Polski skłania do przygotowywania niebanalnych wydarzeń uświetniających obchody tego wyjątkowego święta, zatem odkurzenie partytury Poniatowskiego znakomicie wpisało się w ten patriotyczny kontekst. Rekomendacją dla dzieła Poniatowskiego były wcześniejsze dokonania znakomitej śpiewaczki - Joanny Woś, jej zainteresowanie utworami tego kompozytora a także propagowanie jego twórczości

Wielką zagadką pozostawał sposób realizacji "Don Desideria" na bytomskiej scenie. Oczywiste było, że gwarantem powodzenia będzie udział w tym przedstawieniu Joanny Woś dysponującej nieprzeciętną koloraturą.

Zważywszy, że zapisaną w libretcie intrygę kompozytor przyoblekł w muzyczne wpływy ówczesnej włoskiej opery komicznej Donizettiego i Rossiniego, można było spodziewać się wielu popisowych "numerów" i wpadających w ucho melodii.

Zatem premierowy wieczór był pełen napięcia i oczekiwania na wielką niewiadomą. W gronie wykonawców znalazła się plejada znakomitych artystów: obok Joanny Woś wystąpili świetnie głosowo dysponowani uznani śpiewacy: Stanisław Kuflyuk, Szymon Komasa, Adam Sobierajski, Bogdan Kurowski, Iwona Noszczyk i Juliusz Ursyn Niemcewicz. Reżyserię spektaklu powierzono przedstawicielce najmłodszego pokolenia, ale już utytułowanej Elżbiecie Pietrowiak. Za dyrygenckim pulpitem stanął Jakub Kontz, który śląskiej publiczności dał się poznać realizacją "Mocy przeznaczenia"

Odpowiedź na wszelkie wątpliwości i znaki zapytania pojawiła się już w pierwszych chwilach przedstawienia. Chociaż z orkiestronu dobiegały znajome Donizetto- i Rossinio podobne dźwięki, na scenie czas znacznie przyspieszył, a wydarzenia potoczyły się o cały wiek później. Widowisko rozpoczęło się wielkim "bum!" czyli katastrofą samochodu, którym podróżował Don Desiderio z notariuszem Don Curzio. I od tej chwili, nie tylko za sprawą Poniatowskiego i wykonawców poszczególnych partii, ale też Aleksandry Gąsior - autorki scenografii i kostiumów oraz Karoliny Gębskiej - reżyserki światła, każda kolejna scena przynosiła zaskakujące, przezabawne, choć ziejące grozą sytuacje. Bo "Don Desiderio" to znakomita czarna komedia, która jest tak czarna, że pojawiające się na kurtynie a potem wypełniające przestrzeń sceny rośliny czerniały od pierwszej chwili ich projekcji podczas operowej uwertury, a potem przypominały raczej prehistoryczne skamieliny, które stary się motywem dekoracyjnym strojów bohaterów. Czarne rośliny oplatały zatem czarną rzeczywistość, czarny humor i duszę bohaterów tej przekomicznej intrygi.

I właśnie pewne przerysowania tak scenograficzne, jak i reżyserskie okazały' się znakomitym pomysłem na pokazanie współczesnemu widzowi tej zakurzonej opery' komicznej.

Każda z postaci została określona w prosty i jednoznaczny sposób. Dodać trzeba, że reżyserka znakomicie wykorzystała naturalną vis comica wykonawców. Szczególnie w pamięć zapadł Szymon Komasa - przede wszystkim jako znakomity wykonawca partii tenorowej Don Curzia, ale też właśnie jako aktor charakterystyczny, potrafiący do łez rozśmieszyć publiczność, ale też wzruszyć swą nieporadnością z powodu uwikłania w sytuację bez wyjścia. Podobnie już samo pojawienie się Juliusza Ursyna Niemcewicza w końcowej partii dzieła wywoływało salwy śmiechu na widowni

Lecz przede wszystkim do "Don Desideria" zaproszono wspaniałe głosy. Królowała Joanna Woś - mistrzyni belcanta, ale też Stanisław Kuflyuk obsadzony w nietypowej dla siebie komediowej roli też był numerem jeden tego*premierowego przedstawienia.

Pisząc o "Don Desiderio" trzeba koniecznie zauważyć znakomicie przygotowany chór, którego członkowie świetnie radzili sobie nie tylko ze swoimi wokalnymi partiami, ale także wykazali się aktorskimi predyspozycjami. "Don Desiderio" będzie z pewnością lubianą przez melomanów pozycją repertuarową i być może zachęci do odwiedzin bytomskiej Opery tych, którzy tę dziedzinę sztuki raczej omijali z daleka. Gwarantem będzie bardzo zgrabnie skonstruowane przedstawienie, z udziałem znakomitych śpiewaków i świetnie spisującego się zespołu orkiestry. To zakurzone dzieło okazało się wdzięcznym materiałem dla twórców z wyobraźnią i poczuciem humoru.



Wiesława Konopelska
Śląsk
10 grudnia 2018
Spektakle
Don Desiderio