Uwaga, proszę się pochylić, zaczyna się poniższy tekst*

Na zdjęciach nie czuć smrodu zwłok.** Ale w języku "Babel" - tak. Nielogiczny i z koślawą składnią, wchodzi w krwioobieg kaskadą słów wprowadzając w dziwny stan psychofizyczny. A śmierć wraca na miejsce - ludzkie mięso jest jeszcze ciepłe

"Babel" to 80 stron litego tekstu bez fabuły, dialogów i postaci. Dramat niesceniczny? Nie dla Kleczewskiej. Reżyserka poddaje się tekstowi Elfriede Jelinek i tekstem Jelinek hipnotyzuje widza. Język jest jej dramatis personae. Być u Jelinek i u Kleczewskiej to tyle, co mówić. A w "Babel" jest mowa o śmierci, wojnie i ciele - martwym albo właśnie umierającym. I tak, zgodnie z tytułem, "Babel" to konstrukcja wielogłosowa, rozpisana na ofiary i katów, w stale zmieniających się tonacjach i konfiguracjach. Czyli jednak d e konstrukcja. A ściślej, biblijna dekonstrukcja samej Biblii, rodzaj kanibalizmu, który jest lejtmotywem całego spektaklu i który swój początek bierze w ustach matek-żałobnic po tzw. \'synach-bohaterach\' z Abu Ghraib i Faludży.  

Sporo zostało i napisane i powiedziane w kontekście "Babel" Mai Kleczewskiej o roli kobiet i matek. Również przez samą reżyser. O tym, jak wyczerpały się wszystkie mity i o potrzebie mitu nowego. W pewnym momencie ze sceny padają słowa: ,,przecież trzeba w kogoś lub coś wierzyć.’’ Ale czy rzeczywiście? Słów Jelinek nie można traktować śmiertelnie poważnie. Sama Kleczewska w jednym z wywiadów przyznaje, że autorka "Babel" ma niespotykany dar empatii ze wszystkimi skrzywdzonymi, który, nie wiadomo kiedy, przeradza się w szyderstwo. Toteż mit pra-matki, jaki rzekomo Jelinek usiłuje w "Babel" na nowo ukonstytuować, zostaje w spektaklu Kleczewskiej całkowicie zdekonstruowany.

Co prawda, nie można się nie zgodzić, że matki-żałobnice, zachowując pamięć o poległych synach, dokonują w "Babel" samo-sakralizacji. Po pierwsze, podnosząc ich udział w wojnie do rangi zbawiania świata, stają się Matkami Zbawicieli. Po drugie i najważniejsze, matki w spektaklu fantazjują na temat swego udziału w powstaniu synów z martwych. W marzeniu przyjmują własne dziecko do ust jak komunię. Tym sposobem dokonują symbolicznego ludożerstwa i przemiany syna w boską krew i boskie ciało. I tak, stają się Matkami-Stwórczyniami, Matkami-Boginiami, Pra-Matkami itd. Ale tylko na moment.

Matka, "cicha i piękna jak wiosna", fałszuje ze sceny, że, kto jak kto, ale ona wszystko rozumie. I całym sercem ogarnia każdego z nas. W końcu, jakby nie było, przyniosła Boga na świat. Za moment ta sama matka publicznie oświadcza, że kończy z umartwianiem i samo-poświęcaniem. Tym razem poświęci syna i zostanie gwiazdą - matką bohatera. I nie jest w tym osamotniona. Na scenie pojawiają się matki-nekrofilki, matki-prostytutki, matki-faszystki etc. Oczywista, synowie odpłacają im pięknym za nadobne. Ale o tym, że patriarchat jest ‘be’ wiadomo nie od wczoraj.

Co uderza w spektaklu, to zakwestionowanie matriarchatu jako alternatywy. Bo mityczna Pra-Matka w "Babel" Kleczewskiej niczym nie ustępuje mitycznemu Saturnowi, który pożera swoje dzieci. W końcówce spektaklu, z martwych powstały, tzn. pożarty przez matkę, syn rysuje na ścianie koronę dla siebie i dla mamusi. Umarł król, niech żyje król?

Kluczem do "Babel" jest język. Aby ukrócić nadludzkie (nieludzkie) dążenia ludzi, biblijny Bóg wywołuje komunikacyjny chaos. Dzieli jednorodną mowę ludzką na języki obce. I rzeczywiście, kakofonia dźwięków ratuje biblijny świat przed samozagładą. Temu też służy język w "Babel" Kleczewskiej. To przeciwwaga dla obrazu, który zagraża życiu tu i teraz, bo znieczula na śmierć - nie tylko w Iraku. W spektaklu jest mnóstwo odwołań do filmów z egzekucji, zamieszczanych i masowo oglądanych w Internecie, pozornie niewinnych zdjęć z tabloidów. A na zdjęciach nie czuć smrodu zwłok. O czym informuje jeden z poległych, bezceremonialnie ściągając pieluchę i demonstrując jej obfitą zawartość widowni. Podobnie szokuje język u Kleczewskiej. Jest "hermetyczny, dziwaczny, ostry, poetycki. Działa jak wirus, który wpływa na rytm myśli. Ten język uwodzi… chce się go słuchać więcej i więcej. Kiedy już percepcja nie nadąża za myślą, dopiero wtedy zaczyna się oddychać razem z nim."***

Formą i ekspresją, "Babel" budzi skojarzenia ze spektaklami teatru tańca Piny Bausch. W obydwu przypadkach dochodzi do świadomego przekraczania granic w sztuce. Żeby wyrazić to, co pozornie niewyrażalne. Na przykład odór śmierci. "Babel" ma zatem formę otwartą. To kolaż dźwięku, słowa i ruchu. Zresztą sam język Kleczewskiej jest jak muzyka. Niektóre frazy powtarzają się jak refren, a krzyki postaci chwilami przypominają jazzowe skaty. Są i trawestacje pieśni religijnych, a w tle staccato niepokojących industrialnych dźwięków. Spektakl kończy się koncertem, złożonym z sześciu piosenek, o tematyce żałobnej, w o b r a z o burczym (obrazoburczym do tego stopnia, że część publiczności opuszcza salę, ale to doskonale wpisuje się w reżyserski zamysł przedstawienia) wykonaniu wskrzeszonego denata a ‘la Bob Marley, z pieluchą na biodrach, przy akompaniamencie keyboardzisty, o różowych uszach pluszowego królika, a w tle, na ekranie - projekcja corridy. Uff. Występ tego ‘duetu’ poprzedza układ choreograficzny ofiar internetowych egzekucji. Potem już nic nie jest takie samo. Czuć śmiercią. Nareszcie.

*Elfriede Jelinek, "Dzieci Umarłych"
**Elfriede Jelinek, "Babel"
***Maja Kleczewska w wywiadzie dla Rzeczpospolitej



Monika Gorzelak
Dziennik Teatralny Katowice
29 marca 2011
Spektakle
Babel