W ciemnościach
Nie da się tego spektaklu zakwalifikować w kategoriach postmodernistycznej sztuki, mimo takiego wydźwięku. Jest to narracja ponadczasowa, klasyczna. Wszak jesteśmy w obszarze renesansowego neoplatonizmu, którego przedstawicielem był Jan Kochanowski, potrafiący łączyć w swoich Trenach tradycję antyku i chrześcijaństwaFizjologia dźwięku od samego początku, gdy ten wyłania się z ciemności, budzi szacunek wobec reżysera. Maestria Tomasza Hynka w spektaklu "A ja, Hanna" wg Trenów Jana Kochanowskiego dotyka najgłębszych rejonów ucha wewnętrznego, gdzie dociera dźwięk o najniższej częstotliwości, po czym kolejne, mocniejsze takty, przesuwają się na coraz wyższe częstotliwości. Anatomicznie rzecz ujmując, bliższe świata zewnętrznego. Tak wzmagane napięcie jest zapowiedzią rodzących się emocji niejako zapomnianej Hanny, która z pozycji dziecka nad wiek dojrzałego, zdaje się wołać słowami Psalmu 130 zwanego pokutnym: De profundis clamavi ad te, Domine (Z głębokości wołam do Ciebie, Panie). Postać Cole\'a Seara z filmu Szósty zmysł widzi i słyszy umarłych. Tutaj zaś, cała przestrzeń małej sceny Teatru Kochanowskiego wraz z publicznością, staje się zbiorową postacią z rzeczonego filmu. To współczesne gusła muzyczne, pobrzmiewające II częścią przywoływanych na scenie we fragmencie niewielkim, ale jednak, Dziadów Mickiewicza.
Jak pisze Danuta Gwizdalanka w Historii muzyki 1: "Język - jak głosili humaniści - stanowi fundament kultury i w związku z tym poezja góruje nad wszelkimi naukami i sztukami. Tę wywyższoną poezję bardzo mocno wiązano jednak z muzyką, gdyż potęgowała ona ekspresję i sugestywność słów. Z tego też powodu wyjątkowym powodzeniem cieszył się mit Orfeusza, gdyż uważano go za uosobienie natchnionego twórcy, który siłą poezji i muzyki łagodził dzikość pierwotnych obyczajów". Takim też jest wydźwięk opolskiej inscenizacji, w której pryzmat osobistych emocji Hanny w wykonaniu Rogowskiej (zresztą swoim zmarłym dedykuje ten spektakl muzyczny), wybrzmiewa na tak wielu warstwach interpretacyjnych. Można się pokusić o stwierdzenie, że jest to łamanie kanonu gatunkowego, jakim jest postmodernizm w ujęciu filozoficznym. Może to być przyczynkiem do dekonstrukcji całości z poziomu widza. Co prawda, w przedstawieniu da się odnaleźć, daleko puszczając wodze fantazji, postać Orfeusza w wydaniu Neila Gaimana w komiksie Sandman (W tym ujęciu Orfeusz, syn Kaliope oraz Oneirosa - Władcy Snu, jednego z Nieskończonych, walczy o powrót do życia swojej ukochanej Eurydyki. W ostatecznej konsekwencji, rozszarpany przez Menady, w strzępku ciała o postaci nieumarłej głowy, ląduje jako artefakt w świątyni na wyspie Lesbos). Z jednej strony krwawe bachantki będące muzycznym, ostrym, rockowym brzmieniem spoza refleksów kompozycji świetlnych, które w głębokim tle utrzymują półnagie torsy muzyków towarzyszących Rogowskiej. To iście piekielny powiew. Z drugiej zaś strony pozostają słowa Epitafium dziecięciu:
Ojcze! nademną płakać nie potrzeba,
Moja niewinność wniosła mię do nieba;
Bodaj tak wiele tobie przyczyniła,
Ile mnie sroga śmierć lat ukrzywdziła.
Całość sztuki została usadowiona na ziemnym grobie. To na nim trwają te przedziwne gusła. Jakże mocnym jest to oskarżenie wobec ojca wypowiadane jego własnymi słowami. Helokanie trenu XI: Żałości! Co mi czynisz? Owa już oboje / Mam stracić: i pociechę, i baczenie swoje? Tak rodzi się ten sceniczny Teatr Cieni (vide: Shadowplay w wykonaniu Joy Division oraz utwór Warszawa autorstwa Dawida Boviego i Briana Eno). Hanna Rogowskiej staje się porcelanową lalką, która wyrasta z grobu, snując słowami ojca trującą doprawdy opowieść. Wszędy wokół cienie rzucane przez nią samą, lecz czy sama ledwie nie jest cieniem przywoływanym w starym, słowiańskim obrzędzie? Mogiła scenicznej kreacji, jako mitologiczna paralela do pewnego, plastycznego wyobrażenia natrętnej i niesytej miłości słów swojego ojca wobec niej samej - córki? Rogowska w swojej kreacji jest zarówno królową potępionych jak i niewinnym dzieckiem umorusanym węglem drzewnym w piaskownicy, nie na grobie; a zatem stworzeniem zupełnie niewinnym. Wręcz pokrzywdzonym przez los.
Jan z Czarnolasu rozpoczyna cykl Trenów fragmentem z Odysei Homera, który do naszych czasów przetrwał w łacińskim brzmieniu zachowanym w De Civitate Dei św. Augustyna: Tales sunt hominum mentes, quali pater ipse Juppiter auctiferas lustravit lumine terras (Umysły ludzkie są odbiciem światła, którym ojciec Jupiter oświeca urodzajne ziemie). Próchnicza ziemia mogilna ukazana widowni na małej scenie opolskiego teatru dramatycznego, obfituje w konflikty poważne w skutkach, będąc sumą zaszłych, nierozstrzygniętych, rodzinnych spraw. Gdy w rodzinie umiera dziecko, zazwyczaj jest tak, że ten fakt ulega wyparciu, zabetonowaniu w najodleglejszych zakamarkach jaźni. Rodzi ból, jakich mało. Ten zaś, nieprzetrawiony, powraca i dopomina się swoich kilku minut uwagi. Jak to zaznacza Kochanowski w Trenie II: A cudzej śmierci płacząc, sam swe kości suszę.
Renesans zatopiony w multimediach, które wykonał Bartek Zapart, wydobywa z Trenów wśród ascetycznej scenografii i gry świateł (Justyna Łagowska) tę poklatkowość istnienia. Ostra muzyka Tomasza Hynka oskarża; wzmaga płochość istnienia nas, ludzi dzisiejszych. Kto z nas, już zza światów, nie mógłby wykrzyczeć za Hanną w wykonaniu Rogowskiej: "A ja, Hanna?". Ten spektakl to pierwszy golem zaopatrzony w duszę oraz zdolność mowy, który wciąż i wciąż będzie tańczył w ciemnościach, rodząc nowe pytania. Grażyna Rogowska zaopatrzona w tak doskonałą i spójną pracę całego zespołu współtworzącego spektakl, wznosi się na wyżyny, w których Sen na te kilkadziesiąt minut staje się jawą. Po wszystkim - zostaje w głowie. Działa. Oczyszcza. Każe myśleć o Hannie, utrwalonej ledwie w czterech wersetach epitafijnych.
Mateusz Rossa
www.tekturaopolska.pl
15 kwietnia 2011