W jakiej sprawie ta wojna?

Oryginalne książki kuszą. Twórcy filmowi, teatralni często widzą w nich potencjał na scenariusze swoich dzieł. A że zarówno w teatrze jak i filmie co jakiś czas słychać ubolewania nad brakiem ciekawych opowieści, literatura pociąga tym bardziej.

Książki Doroty Masłowskiej w teatrze były wykorzystywane wiele razy, w końcu sama autorka zaczęła pisać na zamówienia scen; równolegle sięgnęło po nią też kino. I zaczęła się dla teatru konkurencja. Może nie dla całego, ale z pewnością dla tego, który chciałby wystawić "Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną". Film Xawerego Żuławskiego jest świetny. To co udało mu się zrobić to znaleźć ekwiwalent w obrazie, montażu, grze dla słów Masłowskiej. Można porównać to do tłumaczenia literatury, wielcy interpretatorzy mówią, że nie przekładają słowa na słowo, tylko kulturę na kulturę. Jak więc słowne szaleństwo Masłowskiej, po tak wyrazistym filmie, przenieść na teatr?

Remigiusz Brzyk razem z artystami Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu zdecydował się zbudować świat skrajnie różny od filmowego. Bogactwo i pewne przerysowanie widoczne jest w scenografii i kostiumach (autorzy: Iga Słupska, Szymon Szewczyk). Scena niczym śniegiem zasypana została przezroczystymi siatkami foliowymi, łatwo zamienić ją w mieszkanie, plażę czy szpital. W tle za tą połacią jest scena dansingowa, z góry "zjeżdża" most.

Natomiast tempo narracji całej opowieści jest zdecydowanie inne. U Żuławskiego - zawrotne, postaci i zdarzenia jakby kreskówkowo przerysowane. Grający główną postać Silnego Borys Szyc to umięśniony dresiarz, z soczewkami dającymi efekt powiększonych po kokainie źrenic. W wersji teatralnej aktorstwo i relacje między postaciami poprowadzone są rodzajowo. Silny (Michał Wierzbicki), przystojny, dojrzały, łagodny, na pierwszy rzut oka wygląda na łatwego do wykorzystania i porzucenia, co też czyni Magda (Izabela Beń) wystylizowana na sztuczną i pustą lalę. Jego kumpel Lewy (Zbigniew Antoniewicz) bezpardonowo idzie po swoje, wszystko musi dostać pierwszy, najlepsze.

Jednak ta rodzajowość, która pewnie w wielu spektaklach sprawdza się, która nawet być może w wątku romantycznym dałaby się uzasadnić, w perspektywie całego przedstawienia jest najsłabszym punktem. Kiedy bowiem ironiczny, ostry tekst wypowiadany jest z namaszczeniem jak poezja Różewicza, to niestety po pierwsze ginie jego wartkość, rozmywa się specyficzna składnia, a po drugie widz może odnieść wrażenie, że idee głoszone przez postaci podawane są serio. Masłowska portretuje dresiarzy, cwaniaczków, którzy nagle stają w obliczu dramatu miłosnego a także wojny "z Ruskiem". Pojawia się więc wątpliwość: czy to dobrze, że bohaterowie obchodzą "Dzień bez Ruska" czy nie? A co mamy myśleć, kiedy maszerują z flagami, na których powielone czterokrotnie logo McDonald'sa układa się w znak przypominający swastykę? Do niezrozumiałych pomysłów należy także wykorzystanie piosenki "Skyfall" śpiewanej przez aktorki.

Kaliska "Wojna" jak wynika z artykułów z lokalnej prasy miała być spektaklem, który idzie za tekstem autorki, jej opowieścią, wykorzystaniem wszystkich wątków fabuły. Niestety odnoszę wrażenie, że szacunek dla tekstu był zbyt duży. Masłowska wymaga silnego przeciwnika.



Izabela Szymańska
e-teatr.pl
27 stycznia 2016