W kółko ten sam kwadrat

"Kwadrat w szafie" to tytuł, który zarówno nie musi nic oznaczać i który znaczyć może dosłownie wszystko. Może być grą słów, ponętną metaforą, przyczynkiem do głębszych rozmyślań - kwadrat jako pole gry zawężone w dodatku do rozmiarów wąskiej szafy: oj musi być ciasno i w związku z tym niebezpiecznie

Kwadrat to figura – można powiedzieć – zarówno magiczna jak i paradoksalnie, przewidywalna oraz nudna. Ta sama długość boków, ten sam stopień kątów. Wszystko jest w nim jasne i oczywiste – logiczne. W spektaklu wedle choreografii Anny Piotrowskiej naniesiony na białą podłogę czarny kontur kwadratu to pole gry. Szafę trzeba sobie wyobrazić samemu. Kwadrat to ścieżka, wedle której poruszają się tancerze, to granica, której nie przekraczają i w obrębie której wyznaczają sobie różne zadania. Kwadrat to również i zamknięcie, z którego nie sposób się wydostać. Kwadrat w szafie multiplikuje to zamknięcie, stwarza problemy z przestrzenią, wolnością, której jest za mało. Co – siłą rzeczy – rodzi konflikty.  

Na scenie pojawiają się dwie kobiety (Joanna Chitruszko i Anna Piotrowska) oraz dwaj mężczyźni (Łukasz Pawłowski i Jakub Snochowski). Są konfiguracją czterech różnych osobowości. Jak kwadrat ma cztery rogi tak i oni są w czwórkę. Każdy z nich to takie osobne 90 stopni. Wszyscy razem tworzą 360 stopni. Tylko czy chcą? Chyba nie bardzo. W zamian raczej się dekonstruują, niszczą, unicestwiają. Beztroska początkowo zabawa, może nawet flirt, zmienia się walkę, walka w cierpienie, cierpienie w nicość. Ciekawie wyeksponowane zostały na tle tej białej geometrycznej plamy właśnie kobiety – odziane w podobne uniformy stały się znakiem – zdobyczą, trofeum. Mężczyźni prezentują się inaczej – ubrani na luzie zajmują stanowiska obserwatorów. Kobiety dominują na polu walki, wygryzając się. Jedna rani drugą. Pokrzywdzona zostaje na polu walki, na które przybywają mężczyźni. Powtarzają ten sam gest.  

Bardzo wymowna jest jedna z ostatnich scen, kiedy to wszyscy tancerze nawzajem sprawiają sobie ból „strzelając” do siebie. Padają na znak, po czym wstają – i tak w kółko „zestrzelają” się nawzajem. Podczas jednej z ostatnich potyczek z ust przejętej, leżącej tancerki padają słowa: „nie ma mnie”. Wypowiada to słowo kreśląc po podłodze niewidziany kontur swego martwego ciała. Inni czynią ten sam gest. Ostatecznie głowy pozostałych ścina ten najsilniejszy – jak w życiu. Zabawa dobiegła końca. Ostatnią scenę tworzy kwadrat białego światła padającego na ciała leżących na wznak tancerzy. Z ciemności sceny płynie jakże smutna konstatacja – człowiek człowiekowi wilkiem.

Kwadrat staje się w spektaklu metaforą koła, czyli czegoś co trwa w swej cykliczności. Tak jak w naszej słownej rzeczywistości rzeczy dzieją się w kółko, tak w spektaklu – w kwadrat. W kółko powtarza się ten kwadrat – logika wzajemnych, międzyludzkich powiązań i zależności. Narodzin i śmierci w wielkim skrócie i uproszczeniu, ale w takim właśnie sensie.  

„Kwadrat w szafie” można potraktować na poważnie, dorabiając mu takie ideologie, o których twórcom nigdy się nie śniło. I chociaż – z całą pewnością – jest w tym spektaklu zawarta, w zasadzie smutna, historia relacji międzyludzkich, to można potraktować go z przymrużeniem oka albo po prostu jako dobrą zabawę: z zainteresowaniem śledząc pełne ekspresji ruchy aktorów i podziwiając ich sprawność fizyczną.



Marta Odziomek, l: martao, h: mod123
Dziennik Teatralny (Fabryka Tańca - Gazeta Festiwalowa)
29 czerwca 2011
Spektakle
Kwadrat w szafie