W labiryncie japońskich symboli

Spektakl "Tamashii" w wykonaniu Bałtyckiego Teatru Tańca stanowi zaproszenie do wejścia i zanurzenia się w magiczny świat starożytnej Japonii, rządzonej przez samurajów. Drzemie w nim uśpione piękno wschodniej estetyki, którą na polskie sceny z powodzeniem przeniósł Wojciech Misiuro

Tytułowe „tamashii” (魂) oznacza w języku japońskim „duszę” lub „ducha”. Duchami pojawiającymi się w spektaklu były dwie kobiety z wysoko upiętymi włosami, ubrane w srebrzyste stroje. Eteryczne i wystudiowane ruchy rachitycznych bogiń piękności zachwycają. Wydaje się, że srebrzyste kobiety skąpane w księżycowej poświacie są władczyniami sił przyrody. To one przywołują błyskawice i na ich żądanie świat tonie w strugach życiodajnego deszczu.

Niezwykle plastyczne i pięknie wyrzeźbione ciała tancerzy, przypominające greckie posągi przyodziane w czarne, rzemienne ozdoby, wyobrażają pierwotnych wojowników. Zahartowanych i twardych. Nieustępliwych. Podobnych do swego twórcy, Wojciecha Misuro, który niczym artysta wyrzeźbił w skostniałej tkance teatralnej oryginalną technikę taneczną. Samurajowie, choć pozbawieni tradycyjnych mieczy, często z nabożną czcią dotykają miejsca, w którym powinien się znajdować długi miecz katana i krótki wakizashi. Broń ta zgodnie z japońskimi podaniami stanowi duszę prawdziwego wojownika. Może właśnie dlatego tancerze tak często dotykają wyimaginowanych symboli waleczności, szukając potwierdzenia własnej egzystencji oraz składając im hołd? Każdy ruch tancerzy jest dogłębnie przemyślany i obciążony znaczeniem symbolicznym. Każdy mieści się w metrum dyktowanym przez oryginalną muzykę dobraną przez Piotra Pawlaka. Misuro stworzył swoją filozofię tańca kontemplacyjnego. Eklektycznie połączył także cechy typowo japońskiej estetyki z barbarzyńską pierwotnością.

„Tamashii” to także kolejny spektakl wykorzystujący audiowizualną siłę ekranu. Projekcje rzutowane na ścianie przedstawiają bambusowe pnie, co wprowadza widzów w klimat japońskiej flory. Jest klimatyczny i stonowany. Oszczędny w środkach scenograficznych, lecz bardzo wymowny. Parawany ustawione w drugim planie, tworzące tylnią ścianę sceny wypełniają przestrzeń gry orientalnym duchem okraszonym nutką kontrolowanej zwierzęcości. Nagość eksponowana przez tancerzy nie bulwersuje, ponieważ stanowi ona kostium. Katarzyna Zawistowska, scenograf i kostiumolog, celowo wybrała stroje więcej odsłaniające niż zakrywające, ponieważ z wyrzeźbionych męskich ciał bije zwierzęca siła i erotyzm.

Trzeba oddać sprawiedliwość twórcy i orzec, że pomysł stworzenia spektaklu ociekającego orientalną stylistyką jest ciekawy. Japońska estetyka przemycona na grunt współczesnego teatru tańca to rzeczywiście doskonały koncept. Pierwszy krok do stworzenia pasjonującego spektaklu. Niestety, reżyser nie wykorzystał energii drzemiącej w siłach natury, które rządzą pierwotnymi wojownikami, będącymi bohaterami spektaklu. Z uwagi na małodynamiczne tempo sceniczna akcja nie porywa, a miejscami nudzi. Jednym z najciekawszych momentów jest scena, w której pojawia się czerwonowłosa kobieta, ubrana w specyficzny, szary kombinezon, która do złudzenia przypomina Leeloo (Mila Jovovich) z filmu Luca Bessona, „Piąty element”. Postać ta zaburza dotychczas harmonijną kompozycję i estetykę, wprowadzając obce jakości. Niespodziewane pojawienie się tajemniczej bohaterki, bezimiennej, niepasującej do przewijających się w trakcie spektaklu tancerzy, dezorientuje i mobilizuje widza do wysiłku psychicznego, zmierzającego do identyfikacji bohaterki.

Pisząc o „Tamashii”, warto wspomnieć także o efektach scenograficznej gry z widzem. Jednym z nich jest śnieg, spadający z nieba w finałowej scenie. Może nie jest on tak efektowny jak ten ze spektaklu „Ekodoom” izraelskiego Kibbutz Contemporary Dance Company, lecz stanowi typowy gag wykorzystywany w realizacjach poruszających japońską tematykę, co można zaobserwować na przykładzie filmu Quentina Tarantino, „Kill Bill”. To sztampowy przykład elementu scenografii zapewniającego powodzenie i znajdującego poklasku u widowni.

Wojciech Misiuro to legendarny twórca Teatru Ekspresji, który rozpoczął swą karierę zawodową w studium baletowym w Gdańsku, później rozwijał swe umiejętności w Teatrze Pantomimy Henryka Tomaszewskiego, a następnie w Państwowej Operze i Filharmonii Bałtyckiej. Zasłynął z tego, że w 1987 roku założył swój własny, prywatny „Teatr Ekspresji”. Po latach spędzonych na scenach największych polskich teatrów, m.in.: wrocławskim, krakowskim, łódzkim i warszawskim, znakomity choreograf powrócił do miejsca-źródła swej pasji, w którym zaczęła się jego ścieżka zawodowa. W 2008 roku współtworzył tryptyk impresji baletowych zatytułowany „Men’s Dance”, w skład którego wchodzi zaprezentowany na bytomskiej scenie spektakl „Tamashii”.

W spektaklu wystawionym w ramach 18 Międzynarodowej Konferencji Tańca przedstawił własną, niezwykle oryginalną poetykę teatralną. Reżyser, demiurg kierujący ruchem tancerzy, znajduje się nieustannie w ofensywie w stosunku do percypującego widza. Ruchy jego tancerzy szarżujących po scenie wieszczą zmianę, lecz w tanecznym słowniku choreografa nie ma na nią miejsca. Zasadą porządkującą zachowania występujących jest ciągła repetycja. Nieustanne powtarzanie sekwencji tanecznych i układów choreograficznych sprawia, że czas w świecie teatralnej akcji zwolnił bieg. Niemalże zamarł w wiecznym tu i teraz. Nie może także dziwić, że twórca Teatru Ekspresji nie spointował stworzonego przez siebie spektaklu. Zakończenie napisze się samo, tak samo jak dalszy bieg historii…



Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny (Fabryka Tańca - Gazeta Festiwalowa)
2 lipca 2011
Spektakle
Tamashii