W moim śnie

„Dla mnie najlepszy spektakl to taki, podczas oglądania którego chcę z widowni przejść na scenę i już na niej zostać" – powiedziała mi niedawno Magda Szpecht. To właśnie czułem, kiedy oglądałem jej „In Dreams Begin Responsibilities", choć na scenie już byłem, bo Szpecht usadza widzów, elementy swojej instalacji, właśnie na niej. Nadaje się do tego idealnie przestrzeń prowadzonego przez Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie Małopolskiego Ogrodu Sztuki (MOS), gdzie żadnych podziałów na scenę i widownię nie ma. To jedna wielka przestrzeń – miejsce dla teatru Szpecht wymarzone, dream place.

Przyczynkiem do tej pracy jest książka, a właściwie jedno opowiadanie pod tytułem „In Dreams Begin Responsibilities", które zapomniany przez Boga i historię Delmore Schwartz napisał zaraz po studiach w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Stało się ono z miejsca sensacją, a młodziutkiego Schwartza porównywano z najznakomitszymi piórami jego czasów. Kariera pisarza i poety nie trwała jednak długo. Kolejnych jego dzieł już nie doceniono. Zmarł w kompletnym zapomnieniu w wieku pięćdziesięciu dwóch lat.

Zmarł, ale słowo zostało i wzięła je na reżyserki warsztat Magda Szpecht, u której oniryczność zdaje się być wbudowana w artystyczny genotyp. Korzystała z niej, a raczej tworzyła ją i w nieudanej „Możliwości wyspy" w TR Warszawa, i w bardzo udanym „Schubercie. Romantycznej kompozycji na dwunastu wykonawców i kwartet smyczkowy" w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. Korzysta i teraz w MOS-ie, gdzie utkała cienką nicią z Delmorem Schwartzem i dramaturgiem Łukaszem Wojtyską instalację-pajęczynę. Jak się w nią wpadnie, nie należy się szamotać, bo to się wtedy źle skończy. Trzeba się tej delikatnej konstrukcji poddać i pomyśleć tak dla przykładu o osobie, w której jest się zakochanym. Oczekują tego sami aktorzy rozdający widzom kartki z podobnymi prośbami i pytaniami, bo historia młodego mężczyzny, który idzie do kina i zdaje sobie nagle sprawę, że ogląda na ekranie swoich zakochujących się w sobie rodziców w czasach ich młodości i krzyczy w pewnym momencie, zrywając się z kinowego fotela: „Nie róbcie tego!", jest niczym innym jak próbą skłonienia nas – oglądających do zagłębiania się we własne intymne historie i fantazje, w szczególności te związane z rodzicami.

Aktorów dobrała sobie Szpecht bez pudła. Agnieszka Kościelniak, Lena Schimscheiner, Marcin Wojciechowski i Karol Kubasiewicz (gdybym był dyrektorem teatru, chciałbym mieć go natychmiast w swoim zespole) radzą sobie rewelacyjnie w niełatwym dla aktorów świecie reżyserki, która nieustannie prosi, żeby nie grać, która często bardziej niż w słowo wierzy w ruch, i która cały czas szuka języka dla spraw na scenie przez siebie poruszanych. Jeśli dodać do tego wykonywaną na żywo przez gitarzystę Mikołaja Zielińskiego znakomitą muzykę autorstwa Krzysztofa Kaliskiego, oszczędną przestrzeń Zuzy Golińskiej i superprofesjonalne wideo Mikołaja Sygudy, mamy teatralną jakość wartą największej uwagi.

„In Dreams Begin Responsibilities" jest kolejną odsłoną nowego, eksperymentalnego programu, który ruszył niedawno w MOS-ie. Dyrekcja zarządzającego nim Teatru im. Słowackiego postanowiła bowiem oddać tę kapitalną przestrzeń w ręce tych, którzy szukają nowego teatralnego języka. Ta idea zasługuje na najwyższe uznanie pod warunkiem, że artyści dostaną rzeczywiście totalną wolność i nie będą zmuszani do pracy dla samego efektu, że będą mogli w MOS-ie zaszaleć i dostaną prawo do popełniania błędów, a nawet do spektakularnych porażek, bo tylko w takiej atmosferze może się tam narodzić rzeczywiście nowa artystyczna jakość, czego zachęcającą zapowiedzią jest piękna i wciągająca instalacja Magdy Szpecht.



Mike Urbaniak
Pan od Kultury
17 lutego 2017
Portrety
Magda Szpecht