W Norwidzie Kochanowski

W minioną sobotę Teatr im. Cypriana Kamila Norwida zaprezentował trzecią premierę sezonu -"Odprawę posłów greckich" Jana Kochanowskiego. Chociaż, prawdę powiedziawszy, tekst poety okazał się raczej tylko pretekstem do opowiedzenia współczesnej historii niż "oddaniem" treści sztuki.

Przypomnijmy więc: Jest koniec wieku XVI - okres świetności i potęgi Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ma się odbyć ślub najważniejszej po królu osoby, czyli kanclerza Zamoyskiego, który zamawia u wielkiego poety oryginalny dramat dla uświetnienia uroczystości, na której ma być obecny król Stefan Batory z królową Anną Jagiellonką, dwór i dostojnicy państwowi, senatorowie i posłowie. Kochanowski, zafascynowany historią wojny Greków i Trojan, przeszczepił starożytną opowieść na polski grunt i zgodnie z renesansową modą opowiedział historię zamkniętą w sztafaż dramatu antycznego. Mimo zachowania starożytnych wzorców w "Odprawie" rola bogów została zupełnie wyeliminowana. Autor odpowiedzialnością za wypadki obarczył postaci dramatu, konkretne osoby, a nie siły nadprzyrodzone; rozwiązanie sytuacji konfliktowej zależało od ich postaw moralnych.

Tyle autor, natomiast co ma do powiedzenia współczesnym Polakom reżyser jeleniogórskiej "Odprawy"? Dużo. Dużo za dużo, czyli w efekcie nic. W wielości tematów, gadżetów, muzyki, dźwięków, kamer, mikrofonów i dymów giną tematy, racje, spory... A może po prostu zabrakło konsekwencji?

Jest początek XXI wieku. Jaka jest sytuacja Polski, każdy widzi. W zależności od sympatii politycznych, pozycji społecznej, wieku i urzędu, ten ogląd jest inny, ale jedno jest pewne: widz jeleniogórskiej "Odprawy" został przez realizatorów przedstawienia wprowadzony w sceniczną przestrzeń w ruinie - pobankietową albo poweselną. Przyjęcie się skończyło, na stole walają się butelki po alkoholach, szklaneczki, w kącie pozostawione mikrofony i instrumenty: perkusja, kontrabas - na nich będą pobrzdąkiwać skacowani bohaterowie; dźwięki będą organizować wypowiedzi, nadając im rytm. Nad stołem uwity ze sztucznych kwiatków napis: "Podłe życie lepsze niż śmierć piękna". Za chwilę pierwsza część zostanie odcięta i zostanie tylko "śmierć piękna". To jasne - my, Polacy, czcimy głównie poległych "śmiercią piękną" bohaterów, którzy złożyli swoje młode życie w ofierze za jakąś beznadziejną sprawę.

Taki entourage sytuuje bohaterów w zupełnie innym kontekście niż tekst sztuki; nie kojarzymy ich z jakimkolwiek dostojeństwem, a już najmniej z decyzyjnością w najważniejszych państwowych sprawach, o jakich mówi Kochanowski, który przecież w "Odprawie" z wielką świadomością swoimi poglądami i obawami dzielił się z najważniejszymi osobami XVI-wiecznej Polski. Te ważne teksty nie mają szans wybrzmieć w jeleniogórskim przedstawieniu. Kim są bohaterowie? Najbardziej konsekwentny i wyrazisty jest Antenor Jacka Paruszyńskiego. Podobnie Piotr

Konieczyński jako Pryjamus. Piękny początek monologu ma Bogusław Siwko (Menelaus). A Helena (Marta Kędziora) - czy dlatego pisze na swoim ciele słowo "twoja", że ma świadomość, iż jest tylko niekochaną zdobyczą? Nie skupiamy się zresztą na tym, co mówi, raczej śledzimy, co pisze... I dlaczego Chorus (Magdalena Kępińska, Elżbieta Kosecka, Anna Ludwicka-Mania), przedstawiony na podobieństwo personelu sprzątającego, goli jej głowę (nie do gołej skóry, na szczęście), skoro przecież została uprowadzona, a nie jest prostytutką? Z papierosowym dymem Chorusu ulatuje znany fragment "Wy, którzy pospolitą rzeczą władacie, [...]". Nawet nie zauważymy, że ten bardzo ważny tekst już wybrzmiał... Robert Mania jako Poseł Parysów zaprezentował bogactwo warsztatowe - jest wyrazisty i wyraźny, bardzo precyzyjny w pierwszej części swojego monologu, bezbłędnie portretujący łatwe do rozpoznania typy ludzkie. W drugiej - traci tę precyzję. Kochanowski w "Odprawie" pokazuje, że istnieje związek między moralnością a polityką, że postępowanie niezgodne z praworządnością prowadzi do klęski. Tego przesłania w jeleniogórskim przedstawieniu zabrakło. I to nie tylko dlatego, że tekst został "poszatkowany", bo przecież także uzupełniony o dodane fragmenty. O ile dla czytelnika jasne jest, co Kochanowski chciał przekazać swoim dramatem, to dla widza chyba nie dość wyraźne są intencje reżysera. Chyba nie o to chodziło, żeby po raz kolejny udowodnić, że Polacy perorują na każdy temat, znają się na polityce, prawie, zmianach klimatycznych, konfliktach zbrojnych, przemocy itp. itd., a dla przeforsowania własnego zdania posłużą się każdym argumentem. Przekłada się to na grę aktorów, przed którymi reżyser postawił niełatwe zadania, wystawiając na próbę ich zdolności interpretacyjne i siłę głosu, skutkiem czego widz często raczej domyśla się, niż rozumie wypowiadane słowa. Podniesione głosy aktorów osłabiają wiarygodność przekazu - niestety, nie pamiętają o tym albo nie wiedzą tego młodzi artyści. Takim przykładem w jeleniogórskiej inscenizacji jest monolog Kasandry. Młoda aktorka (gościnnie występująca Julia Łukowiak) interpretuje go na wdechach i wydechach, i robi to bezbłędnie, ale efekt jest taki, że sporej części tekstu po prostu nie rozumiemy, a przecież jest to bodajże najważniejszy moment w całym przedstawieniu! Szkoda, że ta scena, w której w krzywym zwierciadle widać Kasandrę, a w dalszym planie chyba także i widzów (mogą to potwierdzić tylko siedzący po lewej stronie sali), nie jest, a mogła być niezwykle mocnym i sugestywnym zakończeniem spektaklu.

A może jest tak, jak w tym fragmencie Wisławy Szymborskiej:

Wyszło na moje.
Tylko że z tego nie wynika nic.
A to jest moja szmatka ogniem osmalona.
A to są moje prorockie rupiecie.
A to jest moja wykrzywiona twarz.
Twarz, która nie wiedziała, że mogła być piękna.

(W. Szymborska, "Monolog Kasandry")



Urszula Liksztet
Nowiny Jeleniogórskie
31 marca 2017
Portrety
Szymon Kaczmarek