W Och-Teatrze bluzki piorą

Mówi się, że spektakl powstał trochę z musu. Dotychczasowe propozycje drugiej sceny Polonii w dawnym kinie na Ochocie jakoby nie chwyciły, a że w imperium Krystyny Jandy niezawodnie chwyta tylko sama Janda...

Stąd ponoć pomysł odprasowania na nowo "Białej bluzki\'\', przeboju końcówki lat 80. Może tak było, może nie, ale w końcu obojętne, z jakiego impulsu powstało jedno z najlepszych przedstawień rachitycznego sezonu 2009/2010. Cudnie urósł sam tekst Osieckiej. Monolog narwanej wariatki, brawurowe liryczno-humorystyczne odtrucie socjalistycznej beznadziei (przy tym kpiący, acz serdeczny, ledwie-ledwie cenzuralny portret knującej inteligencji z bibułą, tajnymi wykładami i sortowaniem darów w kruchcie), po latach nasycił się goryczą, sarkazmem, tłumionym lękiem. Przestali być ważni milicjanci, konspira i debilizm urzędów, a wagi nabrało starzenie się wiecznej dziewczyny, bezperspektywiczność jej nonkonformizmu, rozczarowanie ludzką małością, błoto na nogach. Co nie wyhamowało opowieści - Janda niczym amazonka nadal gna par force po torze skojarzeń swojej "otkaczałki". Ale potrafi też stanąć na jakimś słowie, obrócić w nim obcas, pokazać tkwiący w ranie ból, czasem też zaskakująco NIE UŚMIECHNĄĆ SIĘ z czegoś, co miało być żartem. Inaczej też śpiewa: z marszu, chrypliwie, nieczysto, bez podkreślania tej olśniewającej łatwości obrazowania poetyckiego, którą miała Osiecka. Szampańsko, lecz nie słodko. Jeśli miałbym się czegoś czepić, to filmików objaśniających w parę chwil a to całą historię XX wieku, a to dzieje konspiry. Może jednak Magda Umer wie, co robi, zakładając, że bez takiej ściągi młode małpoludy nic nie załapią?



Jacek Sieradzki
Przekrój
1 lipca 2010
Spektakle
Biała bluzka