W oczekiwaniu na apokalipsę

W swoim pożegnalnym, wedle własnej deklaracji, spektaklu w Operze Bałtyckiej, Marek Weiss zawarł swoje obawy związane z aktualną sytuacją Europy. Grozi jej zagłada - dżuma z libretta "Czarnej maski" okazała się wojowniczo usposobionymi nielegalnymi imigrantami, którzy już sposobią się do krwawej rewolucji na naszym kontynencie.

Dramat Europy w gdańskiej "Czarnej masce" rozwija się miarowo i nieubłaganie. Obserwujemy przygotowania i kolację urodzinową na cześć gospodyni - Benigny, wyprawioną przez jej męża - burmistrza Schullera. Na ucztę przybywają ważne persony - pastor, pleban, opat książęcy, hrabia czy powszechnie poważany kupiec Perl, przywożący atrakcyjne towary i wieści, które pozbawią Benignę spokoju ducha. Okazuje się, że czarnoskóry Johnson, zbiegły niewolnik i jej były kochanek, znajduje się w okolicy, co wywołuje w burmistrzowej szereg skrajnych emocji. Tym bardziej, że wiąże ją z nim pewna mroczna tajemnica.

Cała opowieść zaczerpnięta z dramatu Gerharda Hauptmanna o tym samym co opera tytule, rozgrywa się w 1662 roku, podczas z pozoru zwyczajnych, konwencjonalnych rozmów biesiadnych, zahaczających o kwestie wyznaniowe i polityczne (Europa wykrwawiona była wówczas wojną trzydziestoletnią). Pojawiają się pierwsze zwiastuny katastrofy, czyli choroby, jaka nękała ówczesną Europę - epidemii dżumy zwanej "czarną śmiercią". Nim jednak śmierć na dobre zagości w posiadłości Schullera i jego żony, poznamy szereg intryg, plugastw, zepsucie i obłudę reprezentujących różne stany i wyznania bohaterów oraz rodzinne skandale i tajemnice alkowy. Bez trudu odczytać je można jako "choroby" współczesnej (i ówczesnej) zdemoralizowanej Europy.

Jednak gdy pojawiają się kolejne zwiastuny apokalipsy, akcja niespodziewanie wyhamowuje, co jest słabością libretta autorstwa Harry'ego Kupfera i Krzysztofa Pendereckiego. Nastrój grozy i rosnącego zagrożenia, podsycany przez umiejętnie włączonych do spektaklu tancerzy Bałtyckiego Teatru Tańca jako anonimowe i złowieszcze "czarne maski" oraz śpiew chóru umieszczonego na balkonie (bardzo udane, dobitne i katastroficzne "Dies irae") potęgowany jest tak długo, że nim dojdzie do ostatecznych rozstrzygnięć, dramaturgia spektaklu gdzieś się ulatnia. Sytuację zmienia dopiero zaskakujący i bardzo radykalny finał opery, stawiający widza wobec "czarnej śmierci" utożsamianej z najazdem bezwzględnych obcych, którzy tylko czekają, by wystawić Europejczykom krwawy rachunek za lata tyranii, ucisku i wyzysku.

W spektaklu Marka Weissa, podobnie jak w jego "Madame Curie" i "Salome", orkiestra umieszczona jest na scenie i stanowi element żywej scenografii spektaklu (część muzyków nie mieści się na scenie, bowiem orkiestra Opery Bałtyckiej, by podołać niezwykle wysokim wymogom brzmieniowym, musiała zostać powiększona i w "Czarnej masce" występuje w rekordowo dużym składzie). Dlatego też spektakl prowadzi trójka dyrygentów pod kierownictwem Szymona Morusa, solistami dyryguje Adi Bar, zaś muzykami - którzy nie mieszczą się na scenie - Jakub Kontz. Podołali oni ekstremalnie trudnemu dziełu Krzysztofa Pendereckiego, gdzie znalazły się echa różnych epok - słyszymy sekwencje, chorały, ekspresjonizm głównych partii orkiestry, aż po sonoryzm pod koniec opery. Orkiestra OB świetnie oddaje nastrój grozy i wzrastającego niepokoju, a bardzo bogata, wielobarwna muzyka Pendereckiego prowadzi odbiorcę wprost ku mającej nastąpić apokalipsie.

Dobrze prezentują się soliści. W partii Benigny sopran Katarzyny Hołysz brzmi czysto i przejmująco (szczególnie we wspaniałej arii-spowiedzi przed kupcem Perlem), choć jej przerysowane, patetyczne aktorstwo stanowi nieprzyjemny dysonans wobec pozostałych solistów, zaskakująco dobrze prezentujących się w grze aktorskiej. Prym wśród nich wiedzie Piotr Nowacki w roli rubasznego, prostackiego Hrabiego Ebbo, skupiając na sobie uwagę w każdej scenie zbiorowej. Bardzo dobrze w epizodach wypadają panie - Karolina Sołomin jako erotycznie rozbudzona kokietka Arabella, Anna Fabrello jako posłuszna we wszystkim służka Daga i przede wszystkim Karolina Sikora w roli Róży Sacchi, przyjaciółki i powierniczki Benigny.

Ciekawe momenty (zwłaszcza dopracowane aktorsko i muzycznie konfrontacje z Benigną) ma tenor Sylwester Kostecki jako beznadziejnie zakochany w małżonce i "wykastrowany" przez nią burmistrz Schuller, jednak w wieku partiach zbiorowych niknie on na tle pozostałych. Udana jest partia artysty Hadanka w wykonaniu Aleksandra Kunacha oraz role kupca Perla (Robert Gierlach) i Jedidji w wykonaniu Ryszarda Minkiewicza.

Fatalizm "Czarnej maski" robi duże wrażenie, a inscenizacja Marka Weissa jako suma lęków i obaw związanych z obecną sytuacją Europy mocno konfrontuje widzów z wizją zagłady dawnego ładu i porządku. W operze Pendereckiego, podobnie jak w dramacie Hauptmanna, wraz z nawiązującym do "memento mori" przesłaniem, czai się realna obawa, że upadek znanej nam Europy jest bliski. Marek Weiss kojarzy nadciągającą apokalipsę z pojawieniem się imigrantów i terrorystów z innych kontynentów, co nie jest szczególnie wyszukaną metaforą, ale pozostaje znakiem na wskroś aktualnym.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
23 marca 2016
Spektakle
Czarna maska