W Polskim i Starym kartofelki się przeziębiły a w Powszechnym nie, czyli grzybnia wyobraźni

Krzysztof Garbaczewski dzieli dyrektorów jak mało który reżyser w polskim teatrze. Jedni zawsze chętnie proponują mu realizacje, wręcz o nie zabiegają, drudzy unikają jak diabeł święconej wody. Jeszcze inni nie chcą narażać zespołu na skutki pozaartystyczne kontaktu z miłośnikiem psychodelii.

Mimo krótkiej kariery Garbaczewski zajmuje już niepodważalne i osobne miejsce w polskim teatrze. Król chaosu potrafi oddać w zaskakujący sposób ducha pierwowzoru literackiego bembergując bembergiem w berg w bardzo kontrolowanej i podporządkowanej inscenizacji "Kosmosu", ale jego specjalność to operacje na otwartym organizmie. Najnowszym pacjentem jest Władysław Reymont zaskakująco spakietowany z Jerzym Grotowskim. "Chłopi" w Teatrze Powszechnym to sceniczna jazda bez trzymanki.

Oryginalnie spreparowana przestrzeń. Część widowni na fotelach, reszta na siennikach położonych na drewniany pokład zajmujący ponad połowę widowni. Spektatorzy także po drugiej stronie sceny a dodatkowy plan, jako swoisty suplement, to Lipce Reymontowskie - muzeum pod sceną, które można obejrzeć w przerwie za dodatkowe 5 zł. Tym razem instalację tworzą dwa metalowe szkielety teatralnych namiotów/chat w kształcie kwietnych kielichów.

Barbara Wysocka (Żyd) zaczyna w swoim stylu, czyli czyta długi tekst z kartki. Scenę zaludniają postaci w białych, miękkich kombinezonach i białych, szlafmycowatych pończochach. Rozpoczyna się długa scena przechodzenia grupowego z jednego kielicha do drugiego. Powolna, powykręcana, zaplątana. Połączone pończochami postaci tworzą przeróżne kombinacje i pierwszą, gigantyczną kpinę. To piętrowe nabijanie się z metody Grotowskiego, która zawładnęła teatrem, a off chyba zmopolizowała. Uderzenie mocne i celne, polski teatr zaludniają legiony sierot po Grotowskim. Ciągle przybywają neofici odkrywający język ciała i pozawerbalnego poznania, ale Ryszardów Cieślaków już nie ma.

Po długim intro ogólnie o wsi i coraz więcej z "Chłopów", ale bardzo selektywnie. Zachowana została w ogólnym zarysie główna opowieść o nieszczęśliwym życiu Jagny a reszta to zbiór skeczów i grepsów podlanych koktajlem Jezus Maryja. Metodę twórczą, zastosowaną przy powstawaniu tego spektaklu, najlepiej charakteryzuje scena rąbania książek przez Antka. Pierwsza pod topór idzie książka z okładką Topora - no bo jak topór to Topor, potem "Chłopi" i Grotowski.

Czegóż tu nie mamy? Garbaczewski zatańczył ze wszystkimi: przestrzenią, scenografią (wspólnie z Janem Strumiłło), kostiumami, aktorami i stereotypami odbiorczymi. Aktorzy przebrani za krowy i kury, prompter na głowie a po scenie jeździ pojazd a la Łunochod zaczepiający widzów. Przez scenę przebiegają szyny, którymi wielokrotnie przejeżdża kamerzysta w "cywilu" a raz pług. Ale gadżety i kostiumy to jeszcze nic. Garbaczewski nie byłby sobą, gdyby nie zmienił wydarzeń - tak więc Kuba nogi nie traci, za to Antek i owszem, ale ramię, by uciec z więzienia, w którym znalazł się za zniszczenie jedynych grabi we wsi. Takich radosnych scenek rodzajowych jest wiele a do tego aluzje i żarty językowe: zaskakujące i mocne, wręcz pythonowskie (w Polskim i Starym kartofelki się przeziębiły a w Powszechnym nie) lub rozczarowujące (dosłowne nawiązanie do nazwiska Andrzeja Kłaka). Takich "zabawnych" grepsów jest więcej, bo to komedia. Psychodeliczna, absurdalna, szalona.

Ostatnia godzina jest już dość stosunkowo bliska pierwowzorowi literackiemu, ale ani ten fakt, ani podbudowa kontekstowa w programie do spektaklu (Szczuka, Houellebecq, Leder, Myśliwski) nie ratują intelektualnej refleksji, topiąc ją w rwącym strumieniu dowcipów i dowcipasów. Całość niebezpiecznie blisko krawędzi, która oddziela sztukę od wygłupu i aktorów od komediantów. To, że prezentacja nie kończy się katastrofą, jest zasługą zespołu aktorskiego. Paweł Łysak skompletował aktorski Dream Team, na który składają się nieliczni autochtoni, "bydgoszczanie", teatralni uchodźcy i podróżnicy. Proces tworzenia zespołu to także swoisty zapis migracji aktorskich i kondycji niektórych polskich teatrów (m.in. Dramatycznego z Warszawy i Polskiego z Wrocławia). Cieszy, że do mocnych punktów należą przybysze z Wybrzeża (Karolina Adamczyk - bardziej bydgoska, ale zaczynała w Trójmieście, Arkadiusz Brykalski i Grzegorz Falkowski).

Zespół Powszechnego nie ma słabych punktów, różnorodne doświadczenia i współpraca z najbardziej postępowymi (uśmiech) reżyserami naszych czasów wyposażyły ich w ten rzadki dar, na który składają się: odwaga artystyczna, swoboda sceniczna, świadomość warsztatu (m.in. charakterystyczna intonacja i melodyka) oraz inteligencja emocjonalna, by wymienić tylko główne składniki. To aktorstwo wyrosłe z przełomu zapoczątkowanego 20 lat temu, to rzadkie rzemiosło spotykane tylko w kilku miejscach w Polsce. Aktorzy Powszechnego mogą podać wszystko, dla mnie nawet książka telefoniczna w ich interpretacji byłaby ekscytująca.

Drużyna walcząca w "Chłopach" uwiarygadnia spotkanie z grzybnią wyobraźni reżysera. Plakat do spektaklu nie pozostawia złudzeń co do inspiracji. Może Garbaczewski powinien podpisywać spektakle jak Witkacy obrazy? Może teraz na przykład weźmie na warsztat coś bardzo polskiego, coś bardzo true? Na przykład Masłowska pod wpływem butaprenu?

Premierowy spektakl miał też tajemnicę - trwał pół godziny krócej niż zapowiadano. Chyba niekoniecznie jestem ciekaw rozwiązania zagadki i poznania przyczyn dość wyraźnego skrótu. Jako, że przed maturzystami jeszcze ustna z polskiego przestrzegam przed pokusą pójścia na skróty i "zaliczenia" "Chłopów" poprzez wizytę w teatrze. Chociaż, właściwie, czemu nie - komisja ma prawo do chwili rozrywki.

Mimo krytycznych uwag polecam zdecydowanie wizytę w teatrze, który się wtrąca. Każdorazowe spotkanie z wyobraźnią Krzysztofa Garbaczewskiego jest przygodą, a przecież wszyscy lubimy przygody - czyż nie?



Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
23 maja 2017
Spektakle
Chłopi