W poniedziałek Roman Polański kończy 75 lat

- Aktorzy marzą o tym, by u niego zagrać, dla wielu filmowców jest on absolutnym mistrzem - mówi autorka dokumentu o reżyserze Marina Zenovich.

Jej film "Roman Polański: Ścigany i pożądany" po sukcesach w Cannes i Sundance od połowy lipca jest pokazywany w USA. Miesiąc temu "New York Times" poinformował, że ten film może być podstawą do wznowienia procesu sprzed 30 lat. W 1977 r. Polański dostał zlecenie od amerykańskiego "Vogue'a" na sesję fotograficzną z 13-letnią wówczas modelką Samanthą Geimer. Oskarżony o gwałt stał się obiektem wyjątkowo brutalnej medialnej nagonki. A jego proces nie przyniósł chluby amerykańskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Rozmowa z Mariną Zenovich, reżyserką filmu o Polańskim Mariola Wiktor: Czy Roman Polański widział pani dokument? Marina Zenovich: Nie. Dlaczego Polański nie udzielił wywiadu do filmu? - Spotkaliśmy się tylko raz w Paryżu, gdzie porozmawialiśmy luźno o projekcie. Potem, już w trakcie realizacji filmu (a razem z przygotowaniami zabrało mi to prawie pięć lat) napisałam do Romana wiele listów z prośbą o wywiad. Długo nie odpowiadał. W końcu dowiedziałam się, że nie chce dokumentu o sobie. Jednak już skończyłam film i nie mogłam dłużej czekać. Trochę go rozumiem. No bo co miałby powiedzieć? Ma 75 lat, mieszka we Francji, prowadzi ustabilizowane życie rodzinne, a od feralnej nocy z Samanthą Geimer, obecnie 45-letnią kobietą, matką trójki dzieci, minęło ponad 30 lat. Polański jest już dzisiaj - podobnie jak Geimer, która publicznie mu przebaczyła - zupełnie innym człowiekiem. Mam nadzieje, że i bez wypowiedzi Polańskiego ten film spełnia swoją rolę. Pani chciała go bronić? - Polański postąpił źle i od tego nie ma odwołania. Chciałam pokazać, że ucieczka Polańskiego z USA to nie było wymiganie się od więzienia. Kierował nim uzasadniony lęk przed niewspółmiernością kary w stosunku do winy. Niestety, w sprawach o molestowanie seksualne nieletnich Amerykanom, a zwłaszcza sądom często brakuje rozsądku i trzeźwej oceny sytuacji. Tak było 30 lat temu i tak jest teraz. To dlaczego właściwie zrobiła pani ten film? - W styczniu 2003 r. przeczytałam tekst w "Los Angeles Times", który opisywał nominowanych do Oscara. Autor zastanawiał się, dlaczego Polański, nominowany za "Pianistę", nie może uczestniczyć w oscarowej ceremonii. Swojego Oscara odebrał z rąk Harrisona Forda dopiero pół roku później we Francji. Po oscarowej gali Samantha Geimer wraz ze swoim adwokatem pojawiła się w programie "Larry King Live", ponownie zapewniając o tym, że nie czuje już żalu do Polańskiego. Najbardziej zastanowiło mnie jedno zdanie, które powiedział jej adwokat: "To, co spotkało tego dnia zarówno Romana Polańskiego, jak i w pewnym stopniu amerykańskie sądownictwo, to jeden wielki wstyd". Zrozumiałam, że jedynym sposobem dotarcia do prawdy są rozmowy z ludźmi, świadkami tamtych wydarzeń. Pani film uderza w amerykański system prawny i obnaża rolę mediów w "sprawie Polańskiego"? - Tak. Media skupiły się w 1977 r. na opisie seksualnych praktyk Polańskiego, a potem na jego ucieczce, co skutecznie odwróciło uwagę opinii publicznej od błędów prawnych. Prowadzący sprawę sędzia Laurence J. Rittenband nie wywiązał się z umów stron i zaniedbał procedury. Dowiedziałam się - a wówczas media to przemilczały - że Rittenband obiecał Polańskiemu, że jeśli ten podda się 90-dniowej obserwacji na oddziale psychiatrycznym w więzieniu stanowym to sprawa zostanie zamknięta. Kiedy okazało się, że lekarze nie stwierdzili u reżysera żadnych odchyleń od normy i wcześniej wypuścili go na wolność, to Rittenband wpadł w szał. Zaczął grozić, ze wsadzi Polańskiego na 50 lat do więzienia. Co ciekawe, sędzia, który prywatnie znany był jako playboy i podobnie jak Polański lubił towarzystwo młodych kobiet, popełnił także inny błąd. Pytał dziennikarzy - co jest niedopuszczalne w takich sytuacjach - o to, co ma zrobić z Polańskim. Podobno przechwalał się, że da popalić "temu polskiemu sukinsynowi". Powiedziałam "podobno", bo nie udało mi się porozmawiać z samym Rittenbandem. Zmarł w 1993 r., ale udało mi się dotrzeć do ludzi, którzy go znali i tak mi tę sprawę opisali. Czyli Polański był jedną z pierwszych w dziejach show-biznesu ofiar dziennikarskiej nagonki. - Tak. Dziennikarze szybko zwietrzyli sensację. Błyskawicznie dowiedzieli się wszystkiego o Samancie, której nie dawali spokoju. Jestem przekonana, że gdyby nie chodziło o znanego reżysera, który miał już na swoim koncie takie hity, jak "Dziecko Rosemary" czy "Chinatown", to w ogóle o tej sprawie nie byłoby tak głośno. "Roman Polański: Ścigany i pożądany". Ten tytuł dobrze oddaje różnice w odbiorze reżysera w Ameryce i w Europie. - W purytańskiej i pełnej hipokryzji Ameryce Polański, niestety, do dziś w wielu środowiskach odbierany jest nie tyle poprzez swoje znakomite filmy, a bardziej w kontekście seksskandalu oraz ucieczki. I to jest konsekwencją tamtych tragicznych wydarzeń, które raz na zawsze odmieniły życie Polańskiego. To przecież musi być okropne nie móc swobodnie podróżować dla takiego artysty jak Polański, nie tylko do USA, ale do tych wszystkich krajów, z którymi Ameryka ma podpisana umowę ekstradycyjną. We Francji i w Europie jest za to bardzo ceniony, nagradzany, podziwiany, zapraszany. Wszyscy liczą się tutaj z jego zdaniem i nikt mu nie wypomina seksafery. Aktorzy europejscy marzą o tym, by zagrać u Polańskiego, a dla wielu filmowców jest on absolutnym mistrzem. Zresztą nie tylko w Europie. Proszę zwrócić uwagę, jak wielu młodych reżyserów z Azji czy Ameryki Południowej także powołuje się na niego. Dla nich jest autorytetem, przynajmniej w sensie zawodowym.

Mariola Wiktor
Gazeta Wyborcza
18 sierpnia 2008
Portrety
Roman Polański