W potrzasku życia

Bohaterowie, jak to u Williamsa, tęsknią za szczęściem, odwagą nie grzeszą, są samotni, niespełnieni, seksualnie nie zaspokojeni, nie potrafią podejmować decyzji, boją się, bez wyrzutów sumienia łamią obowiązujące kanony i zasady, wpadają w uzależnienia, zwątpienia, depresję i nałogi. I sami nie wiedzą dlaczego gubią się coraz bardziej. Akcja rozgrywa się w ciągu jednej nocy.

Sceniczne oczarowanie

Tennesee Williams jest już klasykiem, realizacji "Nocy iguany" w polskim teatrze dotąd było dwie, w 1964 roku, na podstawie tekstu, John Huston nakręcił głośny film, w którym odtwórcami głównych ról byli Ava Gardner i Richard Burton. O dramaturgu - źle, dobrze, - prawie wszystko napisano i - wygląda na to - że o nim zapomniano.

Debiutująca na gdańskiej scenie reżyser, Pia Partum, w rozmowie przed premierą zaznaczyła, że tekst sztuki "Noc iguany" Tennesee Williamsa" - przypomnieć należy, nie wybrała go sama - ją oczarował, że podoba jej się dlatego, że jest współczesnym moralitetem.

Nić pajęcza, delikatna koroneczka

I zamierzenia reżysera w całości - nawet z nawiązką - zostały zrealizowane.

Na premierę szłam z wątpliwościami, czy warto było brać się za - przebrzmiałą raczej - sztukę. Wiadomo było - wszystko zależeć będzie od talentu reżysera, scenografa, autora muzyki, animatora scenicznego ruchu, aktorskiej gry.

Od pierwszych minut przedstawienia miałam wrażenie, że jestem wciągana w niezwykły świat sztuki, który - pomimo minimalistycznych środków - dociera do wrażliwości odbiorcy coraz głębiej i głębiej. Narracja sceniczna rozwija się i snuje niczym nić pajęcza, albo misternie dziergana szydełkiem koroneczka z atłasku. Nie znaczy to, że nie ma dynamiki w przedstawieniu, przeciwnie, stopniowanie napięcia i nastroju budowane jest jednak bez - przerysowań, wrzasków, przekleństw, nie kazano też aktorom się rozbierać. Całość wyszła kolorowa, ale pastelowa. Estetyka przedstawienia - zachwyca!

Ważne są losy bohaterów - sprowadzone do wymiarów uniwersalnych - ale równie ważna jest teatralna magia, tworząca się sceniczna poetyka. Tekst podano w sposób jasny, klarowny, dociera do słuchacza nawet szept. Słowo, gest, ruch, muzyka, światło grają ze sobą niemal idealnie. Nie ma niczego niepotrzebnego. Powstał piękny, wysmakowany, Teatr, pisany dużą literą T.

Tekst nie został zmieniony ani przeinaczony, niczego do niego nie dopisywano, zachowany jest czas akcji, wszystko dzieje się w latach 40., są naloty bombowe, które powodują przerwanie misterium życia, by znów wrócić do roztrząsania psychologicznych problemów. Reżyser, żeby osiągnąć zamierzony cel, zrezygnowała z najnowszego tłumaczenia Jacka Poniedziałka, sięgnęła po starsze, z lat 80.

W potrzasku życia

Bohaterowie, jak to u Williamsa, tęsknią za szczęściem, odwagą nie grzeszą, są samotni, niespełnieni, seksualnie nie zaspokojeni, nie potrafią podejmować decyzji, boją się, bez wyrzutów sumienia łamią obowiązujące kanony i zasady, wpadają w uzależnienia, zwątpienia, depresję i nałogi. I sami nie wiedzą dlaczego gubią się coraz bardziej. Akcja rozgrywa się w ciągu jednej nocy, z każdego po kolei wychodzą na zewnątrz frustracje, tajemnice. To, co dzieje się na scenie, przyciąga uwagę i wzrusza, bywa, wywołuje życzliwy uśmiech. Przyglądając się bohaterom, miotającym się w matni życia - dosłownie i w przenośni, tytułowa iguana ma tu kluczowe znaczenie - dajemy im do popełnianych uczynków przyzwolenie, coraz lepiej ich rozumiemy, nabieramy do nich sympatii. Ale i głęboko im współczujemy, a także zadajemy sobie pytania: jak daleko posunięte być mogą łamanie dekalogu i ambiwalencja postępowania, czy to jest właściwa droga, czy tak powinno być? Na te i inne wątpliwości nie otrzymujemy, ani nie dajemy samym sobie, odpowiedzi. Moralne odwieczne problemy, wynikające z walki dobra ze złem, pozostają aktualne i nie rozstrzygnięte.

Kultura, z jaką reżyser poprowadziła naszych wspaniałych, utalentowanych, aktorów, godna jest szacunku. Każdy ma przyzwolenie na swobodę gry, która jest wyważona i na utrzymana najwyższym poziomie. Poszczególne - mocno zindywidualizowane - postacie zarysowane są jasno i wyraziście, ale psychologiczne portrety powstały bez przerysowań.

I tak - postacią najważniejszą, wokół której toczy się cała akcja, jest Shannon, którego gra Marek Tynda. Jego bohater wije się w potrzasku życia - wobec własnych słabości i ciągnących go, każda w swoją stronę, kobiet. Pozostaje bezradny, niczym egzotyczna, spętana, iguana, przeznaczona do zjedzenia. Arcytrudna to rola, którą aktor stworzył na medal! Partneruje mu Katarzyna Figura jako Maxine, gra z charakterystyczną dla siebie manierą, ale z wdziękiem, z pełnym przekonaniem i zrozumieniem postaci.

Dorota Androsz (Charlotte) tworzy uroczą postać zagubionej dziewczyny, owładniętej bez reszty pierwszymi namiętnościami. Ewa Jendrzejewska, grająca podstarzałą nauczycielkę z zasadami (Panna Fellowes), kręcąca się w kółko, niczym pilnujący dobytku pies, próbuje sprawić, by świat powrócił na właściwe tory. Monika Chomicka-Szymaniak (Hannah) stworzyła piękną, pastelową postać malarki, kobiety samotnej, może z wyboru, wnuczki, która wraz z dziadkiem wymyśliła sobie sposób na godne, dostojne, ale prawie bez grosza, życie. Marzena Nieczuja Urbańska (Frau Fahrenkopf), gra przekonywująco matkę, Niemkę, obok niej syn - Piotr Biedroń (Wolfgang), wyrazista postać młodego, pewnego siebie, Niemca, oboje mówią tylko po niemiecku. Jakub Mróz (Pedro) i Daniel Jiménez Martínez (Pancho) tworzą łatwą do odczytania pantomimę - duet mających się ku sobie młodych Meksykanów.

Oddzielnie należą się słowa uznania Andrzejowi Nowińskiemu w roli dziadka Nonno. Jego postać urzeka, wzrusza, ujmuje. Starszy, mocno staroświecki, elegancki, zakochany we wnuczce, żyjący poezją, dążeniem do sławy, pan, który coraz bardziej traci pamięć i kontakt z realnym światem, pozostanie na długo w pamięci widzów. Aktorstwo Andrzeja Nowińskiego to dawna, dobra szkoła zawodu. Artysta otrzymał tego wieczoru medal Marszałka Województwa Pomorskiego De Nihilo Nihil Fit oraz grafikę i list gratulacyjny od Prezydenta Miasta Sopotu z okazji jubileuszu 55-lecia pracy twórczej.

Jubilatowi serdecznie gratulujemy! I czekamy na Jego kolejną rolę na scenie.

Andrzej Nowiński (ur. 1936) - aktor. W 1961 roku ukończył Wydział Aktorski PWSTiF w Łodzi. W latach 1970-2006 etatowy aktor Teatru Wybrzeże. Występował również w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi (1961-64), w Teatrze Rozmaitości we Wrocławiu (1964-67), w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie i Słupsku (1967-70), w Teatrze Polskim w Poznaniu (1971-72). Laureat wielu nagród artystycznych m.in. Srebrnego Krzyża Zasługi (1986) oraz Nagrody Artystycznej Prezydenta Gdańska (2007). Po kilku latach nieobecności Andrzej Nowiński wrócił na wybrzeżową scenę i można go dzisiaj podziwiać w MARTWYCH DUSZACH, PRZEDWIOŚNIU, WILLKOMMEN W ZOPOTACH oraz w premierowej NOCY IGUANY.

Spektakl "Noc iguany", w reżyserii Pii Partum, na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie - miłośnikom pięknego, wysmakowanego, nie agresywnego Teatru - gorąco polecam!

I czekamy na kolejne realizacje młodej, wybitnie utalentowanej, obdarzonej rzadką wrażliwością reżyser, Pii Partum.



Katarzyna Korczak
czaspomorza.pl
25 maja 2016
Spektakle
Noc Iguany