W rytmie PRL

Młodość lat osiemdziesiątych w nieco przerysowanej formie, przedstawiona przez niepokornych, lecz jednocześnie "upupionych" nastolatków- członków muzycznej kapeli. Brzmi zabawnie i rzeczywiście jest wesoło- choć chwilami spektakl nuży, co reżyser świadomie ogrywa. Na szczęście jest też inteligentnie, co sprawia, że przedstawienie miejscami przekracza poziom kolejnych odsłon rodzajowego obrazka.

Z początku wydawało mi się, że Zadara przyjął w spektaklu konwencję na kształt „Rejsu”- opowiedzenie o tym, jak było nudno i jaki panował marazm poprzez właśnie taką atmosferę. Z czasem jednak okazuje się, że w młodości bohaterów były emocje, pomysły, marzenia, idee- pomimo tego, że dalekie od tego, co chcielibyśmy sobie o tym czasie wyobrażać. Bunt, strajki czy rzeczywistość polityczna były tak odległe, jak zdobycie poziomu popularności ulubionego zespołu rockowego. A na pewno mniej pożądane. Młodzieńcze głowy zaprzątały wtedy pierwsze miłości, alkohole, próba zaimponowania starszym kolegom i płci przeciwnej. Błąkają się tam także nadzieje i oczekiwania na zmianę, które zostają przemienione w muzyczną energię. To złość, zawód czy radość- emocje codzienne i zwyczajne, a mimo to dookreślające otaczającą rzeczywistość, wynikające z konfrontacji z młodością, ale i światem.

Myślę, że „Utopia będzie zaraz” to spektakl, który w różny sposób oddziałuje na percepcję widza w zależności od jego wieku i doświadczenia. Były na przedstawieniu osoby, które co rusz wybuchały gwałtownym śmiechem, jak i takie, które w połowie opuszczały spektakl, zarzucając mu nudę i brak nowego spojrzenia na historyczny czas. Paradoksalnie, do pierwszej grupy należały osoby starsze, wyszło zaś wiele znudzonych osób młodych. Zadara skonstruował swój ówczesny świat, w którym słowo wolność padało jako chęć nastoletniej swobody, nie zaś zmiany systemu. Ta sama rzeczywistość dotyczy występujących w spektaklu młodych aktorów. Wolność, co także pokazują najnowsze polskie filmy „Dom zły” czy „Wszystko co kocham”, przejawiała się wówczas w muzyce. Bohaterowie także mają przeświadczenie o jej mocy, wyzwoleńczej energii, tym, do czego dążą jest świat scenicznej, a co za tym idzie towarzyskiej, popularności. Nadal jednak muszą odgrywać piosenki nakazane przez nauczycielkę, pod jej ciągłe dyktowanie rytmu. Ogranicza ich nie system, ale świat dorosłych- wszelkie tamy konwencji, wieku i oczekiwań. Rzeczywistość spektaklowych postaci pod tym względem nie tak bardzo różni się od naszej dzisiejszej.

To co ją wyróżnia, to efektowne pokazanie czasowego kolorytu. Akcja rozgrywa się w salonie fryzjerskim (trudno stwierdzić, dlaczego zdecydował się reżyser akurat na taką przestrzeń, właściwie nie zostaje ona ani razu wygrana, choć machinalnie odczytujemy ją jako obszar konkretnej epoki), bohaterowie występują w niemodnych, jaskrawych strojach. To groteska, wyraziste przerysowanie- Zadara bawi się i szarżuje z oczywistą konwencją zabawy, która przeplata się z od niechcenia rzucanymi elementami serio. Nad sceną wciąż wyświetlone jest pytanie: „Jak opowiedzieć historię, historię tych ludzi?”, zaprezentowane na początku i do końca towarzyszące widzom. Jest ono podskórnym wątkiem snutej opowieści, które niejako buduje sens konstruowanej akcji, ale i czasem ją usprawiedliwia.

Ciekawym kontrapunktem jest wykład Jana Peszka - bohater, który snuje się przez większość spektaklu po scenie, na koniec wygłasza długą, żarliwą przemowę, pełną zapału i wiary w rozwój historycznych idei. Początkowo bawiła mnie wizja historycznych dziejów cywilizacji z płomiennym entuzjazmem wygłoszona przez jedynego dorosłego w towarzystwie. Po chwili doszło do mnie, że są to „Księgi narodu polskiego” Mickiewicza. Nie bez znaczenia był fakt, że w trakcie (rewelacyjnego aktorsko) wystąpienia wszyscy bohaterowie po kolei wychodzili- czy poprzez znudzenie, czy jako forma niezgody na przedstawiane treści. Silnie obrazuje to odrzucenie przez młodych pewnego języka, który dotychczas mógł być żywy i przekonujący- to samo dotyczy języka teatralnego. Ten gdzieś niejednoznacznie zarysowany gest metateatralny, nie tylko podkreśla odmienność widzenia perspektywy młodych, ale zaznacza jedną z warstw przedstawienia. Tę, na którą próbuje odpowiedzieć wyświetlany na ścianie napis - „Jak opowiedzieć historię, historię tych ludzi?”.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
26 stycznia 2010