W śmiertelnym zwarciu

Bergman w TRWarszawa - zdrada i kara. Straszne baty zdążył już dostać Artur Urbański za ten spektakl - przynajmniej od stołecznej krytyki

"Wiarołomni" są bowiem jak wszystkie ostatnie przedstawienia z TR: nieefekciarscy, skupieni na problemie, podsuwający widzom nie tezy, ale spekulacje. Po raz kolejny testuje się wielkie wartości - wierność, odpowiedzialność, miłość. Nie ma już typowych dla dawnych Rozmaitości "skoków w ciemność", pokazywania ludzkich mroków i dewiacji. Są za to studnie udręczenia zbudowane z psychologicznego, niemal tradycyjnego aktorskiego grania. Młodsi widzowie wychowani nie tyle na spektaklach z czasów duetu Jarzyna - Warlikowski, ile na pokoleniowej legendzie tego miejsca, mogą czuć się pogubieni. Bo dla Jarzyny, który dojrzewa razem z własną pierwszą publicznością Rozmaitości, już nie estetyka jest ważna, tylko etyka [...]. Rozumiem widzów, którzy odrzucają taki zwrot wizerunkowy w działalności TR, ale żal mi przedstawienia Urbańskiego, bardziej może ze względu na temat, jaki podejmuje, niż przesłonięty nim teatr. 

Ten czterogodzinny thriller obyczajowy o trójkącie przyjacielsko-miłosnym, w który uwikłani zostają aktorka Marianna (Maja Ostaszewska), jej mąż, ceniony dyrygent Marcus (Adam Woronowicz), oraz przyjaciel domu, awangardowy reżyser David (Redbad Klijnstra), skupia się przede wszystkim na rozszyfrowywaniu poziomów narracji. O czyim życiu jest to opowieść? Czy wchodzimy do głowy samego Bergmana destylującego własne doświadczenia? A może przyglądamy się losom jakiejś konkretnej kobiety? Albo uczestniczymy w wymyślaniu czyjegoś życiorysu na próbie teatralnej?

Urbański tego nie precyzuje, poziomy "prawdy" migoczą w jego spektaklu, zasłaniają się wzajemnie. Przynajmniej to wiadomo: Bergman, stary dziad, który wypróbował na sobie każdą odmianę męsko-damskiej relacji, zdradzał, był zdradzany, rozwodził się, flirtował, cierpiał i zadawał cierpienie. Jego późne scenariusze to summa doświadczeń, synteza wielu związków, jakie stworzył i zniszczył osobiście. "Wiarołomni" nie mogą być w takim razie ani moralitetem, ani kroniką zakazanej miłości. Nie są też nawet odpowiedzią na pytanie, dlaczego zdradzamy. Urbański pyta wyłącznie o realne skutki zdrady. Nie ocenia, nie poucza. Bohaterowie "Wiarołomnych" udowadniają, że zdrada jest zawsze świadoma. Wiedzą, że pociągnie za sobą jakieś konsekwencje, ale odsuwają czas kary w nieokreśloną przyszłość. Robią krok w przepaść i podczas spadania zawsze patrzą w dół. Nie chcą ani na chwilę zamknąć oczu. Jakby wierzyli, że dna tak naprawdę nie ma.

Losy Marianny i Marcusa pokazują, że w miłości i życiu wszystko, nawet najmniejszy gest, ma swoją cenę. Bergman analizuje tu kwestię hamartii, czyli "zbłądzenia" z tragedii greckiej. Czym jest wina tragiczna Marianny, która burzy swój spokój i szczęście, zdradzając męża? Maja Ostaszewska stawia akcent na jej pragnienie, żeby pełniej doświadczyć drugiego człowieka. Jeśli David jest jak brat i jest jej z nim cudownie, to co by było, gdyby został jeszcze kochankiem? Ciekawość, czy będzie inaczej, prowadzi do podmiany braterstwa na cielesność. Jest w tym geście cień uzurpacji, że swoją miłością, ciałem, dobrocią można się podzielić z innymi - żeby im pomóc, ocalić przed samotnością i niezdarnością.

Spektakl jest prawie doskonale aseksualny. Nie ma w nim zmysłowości dojrzałego Bergmana z "Persony" "Milczenia" "Godziny wilka". Nie czuje się zatrucia oszałamiającą cielesnością, tętno nie skacze kochankom jak szalone. Marcus Woronowicza - rzekoma ofiara grzechu Marianny, bo sam przecież zdradzał - jest oszczędny, wyciszony, schowany. Jakby chciał, żeby wszystko, co o nim mówią była żona i jej kochanek, okazało się prawdą. Kluczem do tej postaci jest opowiadanie Pirandella o mężczyźnie, który posiadł kobietę w niezrozumiałym ataku pożądania, a potem popełnił samobójstwo. Zrozumiał, że jego kobieta mogła w tym samym czasie zrobić to samo... Grzech drugiego człowieka jest lustrem, w którym przeglądają się nasze grzechy.

Bergman nie jest moralistą. Nie mówi: ludzie, nie róbcie tego czy tamtego. On tylko przypomina o skutkach naszych wyborów.



Łukasz Drewniak
Przekrój
11 lutego 2010
Spektakle
Wiarołomni
Teatry
TR Warszawa