W Teatrze Nowym wyszła na jaw "Klątwa"
Po wojnie, jaka przetoczyła się przez Teatr Nowy za dyrekcji Królikiewicza i totalnym rozczarowaniu rządami Zelnika, nadejście Zbigniewa Brzozy było zapowiedzią twórczego fermentu. Świetnie przedstawił się w roli szefa artystycznego, sprowadzając w wakacje na plenerowe spektakle czołówkę teatralnej awangardy."Brygada szlifierza Karhana", którą zaproponował jako pierwszą realizację pod swoimi rządami, zaintrygowała - bo to powrót do Dejmka, socrealizm czytany dzisiaj. "Słońce w kuchni" zmroziło kompletną pustką. "Przygody barona Münchhausena", które zapowiadane były jako lokomotywa przyciągająca szerszą widownię, po raz trzeci mają wyznaczony termin premiery. Wciąż są uzdatniane. Odbywają się przedpremiery, czyli eksperymentowanie na żywej widowni.
A teraz wyszła na jaw "Klątwa". Nie wiadomo dokładnie, czy dramat Stanisława Wyspiańskiego to premiera w Nowym, czy gościnne występy Teatru im. Norwida z Jeleniej Góry (na stronie internetowej jest: premiera w Łodzi, a potem, że gościnne występy), gdzie ta premiera była przed rokiem. Inscenizacja wyreżyserowana przez Łukasza Kosa (w Nowym oglądaliśmy jego "Beztlenowce", a w Studyjnym "Pawia królowej") wespół z dramaturgiem Tomaszem Śpiewakiem (współtworzył z reż. Remigiuszem Brzykiem "Brygadę...") ma być pierwszą częścią tryptyku. Kolejnymi będą "Król duch" Słowackiego i "Bolesław Śmiały" Wyspiańskiego.
Napisana gwarą "Klątwa", osadzona w realiach XIX-wiecznej wsi, opowiada historię Księdza, który żyje z Młodą, ma z nią dwoje dzieci. Cała wieś się burzy, zwłaszcza że okolicę nawiedziła susza, co miejscowi uważają za klątwę, jaka na nich spadła za księżowski grzech. Czy ofiarny stos, na którym Młoda spali swoje dzieci, okaże się odkupieniem? Czy finałowy deszcz będzie oczyszczeniem?
Tekst (inspirowany autentycznym zdarzeniem), określany jako tragedia losu, nawiązujący do odwiecznych mitów i wzorców dramatu antycznego, Kos wpisał w przestrzeń pokrytą europaletami (scenografia Thomas Harzem) rozłożonymi od głębi sceny aż po szczyt widowni, nad którą góruje wielki rozświetlony krzyż. Wsiowa społeczność - menele i kocmołuchy - błąka się po drewnianych kratkach, Młoda w bieliźnie bez końca masuje uda, jakby dla gospodyni u księdza i matki małych dzieci nie było nic ważniejszego. Ksiądz zaś po prostu chodzi w kółko (Dulski u Zapolskiej przynajmniej wiedział, że krążąc wokół stołu zmierza na kopiec Kościuszki). Jego matka zjawia się z torbami, w stylu handlarki targającej towar zza wschodniej granicy. A potem z europalet zerwanych z podłogi zostanie usypany stos i rozegra się najbardziej emocjonująca scena: ostrożnie stąpając, bo nie powstała stabilna konstrukcja, aktorka grająca Młodą (warta uwagi Joanna Niemirska) z narażeniem się na szwank szuka bezpiecznego miejsca do kolejnego krok ku szczytowi eurostosu.
Dla widza obserwowanie sytuacji staje się szczególnie zasadne w inscenizacji, w której tekst nie bardzo dociera, a gwarowe słowa jeszcze utrudniają zrozumienie. Do tego dochodzi ogłuszające walenie w deski i niby-dziadowskie śpiewy.
Realizatorzy chcą (mówili o tym podczas konferencji), by konflikt oparty na zasadach pojmowania moralności poszerzył się do rozmiarów obrazu przedstawiającego upadek kultury i skutki zła, które wyzwalają w ludziach lenistwo, gnuśność i wszystko, co najgorsze, uzasadniając potrzebę oczyszczającego deszczu.
Rozmach teatralnej metafizyki był duży, ale skutki sięgają podłogi z europalet. Ona staje się najwyraźniejszą częścią tego widowiska. "Klątwa" jakiś czas powisi nad Teatrem Nowym. A potem może spadnie deszcz...
Renata Sas
Express Ilustrowany
24 lutego 2009