W wielkim brzuchu wieloryba

Ile może się zmieścić we wnętrzu morskiego kolosa? Carlo Collodi zesłał tam zrozpaczonego ojca - Dżepetta i jego niesfornego syna. Jarosław Kilian, twórca najnowszej wersji "Pinokia", zainstalował całą teatralną machinę i ulokował, rozpisane na wiele postaci i głosów, marzenie o wielkiej scenie.

Adaptacją opowieści o drewnianym pajacu – niepoprawnym lekkoduchu i marzycielu – dotychczasowy dyrektor artystyczny żegna się z Teatrem Polskim. To tłumaczy koncepcję i objętość spektaklu. Trwającego przeszło dwie i pół godziny! 

Na scenie pojawia się spora część rozbudowanego zespołu Polskiego. Dla niektórych wykonawców będzie to może ostatni spektakl przy ul. Karasia. Od września teatr przejmie nowy dyrektor, Andrzej Seweryn. Redukcje w zespole już się zaczęły. Nawiązaniem do nich jest, padające w pewnym momencie ze sceny zdanie: "Dyrektorzy nie mają serc ani litości".

Ale nie tylko odwołania do aktualnych wydarzeń rozbudowują najnowsze przedstawienie. Jarosław Kilian – adaptator, reżyser i scenograf w jednym – nadzwyczaj celebruje sceny swojego spektaklu. Rozbudowuje pomysły nawet kosztem spowolnienia rytmu narracji. Dopełnia je muzycznie, wizualnie. Wprowadza kontekst.

Wśród melodii pojawiających się w warstwie muzycznej, nad którą pieczę sprawował Grzegorz Turnau, słyszymy zarówno cytaty z oper Gioacchino Rossiniego, jak i ludowych włoskich melodii. Z chętnie wykonywaną –i przez słynnych tenorów, i popularnych wokalistów – neapolitańskią pieśnią "O sole mio". Tęr ostatnio brawurowo parodiuje Magdalena Smalara w szkolnej scenie. Jest też piosenka "Ah, vita bella!" Lucilli Galeazzi. W lirycznej interpretacji przedstawia ją przepięknie śpiewająca Wróżka (Izabella Bukowska-Chądzyńska) a żywiołowe fragmenty utworu domykają finał.

Reżyser wprowadza do spektaklu postaci z commedii dell\' arte. Dodaje też cytaty. Czasami nawiązujące do popkulturowych produkcji, jak zawołanie: "Ludzie, ludzie, zwariowałem, dukaty rozdaję!" Innym razem do klasyki, ze słynnym "Być albo nie być" Hamleta" na czele.

W tle znanych wszystkim przygód nieposłusznego pajacyka, Kilian snuje też swoją refleksję na temat życia, które jest teatrem i teatru, który potrafi wypełnić życie artysty.

Od trzech pokoleń związany z tą dziedziną sztuki (jego ojcem jest słynny scenograf, Adam Kilian), deklaruje oddanie Muzom, które nie zawsze dają artyście poczucie spełnienia. W popisowym utworze Pinokio śpiewa smutno, napisane przez reżysera słowa: "Zdejm maskę błazna, za rumieniec weź szminkę...".

Kilian wkłada do pożegnalnego spektaklu, ile może. Jakby rekompensował sobie nadchodzący czas – skromniejszych form i zależności od szefów teatrów, którzy go do współpracy zaproszą. Bądź nie.

Mimo zaporowej długości – rozciągniętej nadmiernie m.in. o sceny choroby Pinokia czy jego powieszenia przez rzezimieszków Kota i Lisa – warto wytrwać na "Pinokiu". Ciesząc się już teatralną uwerturą, zapowiadającą to, co w spektaklu najlepsze.

W neapolitańskim miasteczku wyczarowanym stylowo na wielkich wstęgach materiału, zespół po raz pierwszy prezentuje swoje wokalne i komediowe możliwości. Humor pojawia się też w następującej tuż potem scenie z pracowni stolarza. Grają w niej lalki, aktorzy i ukryta pod podłogą teatralna maszyneria. Jedna z najbogatszych w Warszawie.

To dzięki niej sala wypełnia się w pewnej chwili powtarzanym przez dzieci pytaniem: Jak oni to zrobili? Że pieniek wyrywa się z rąk stolarza a wrzucony do kosza, wyskakuje z niego.

Zapadnie pozwalają też "pojawiać się i znikać" Gadającemu Świerszczowi (rozbrajająco szeleszcząca Katarzyna Stanisławska). A dzięki obrotowej scenie porusza się m.in. karoca osiołków i w pełni może się zaprezentować wspaniała cyrkowa arena.

Inscenizacyjne pomysły to niewątpliwy atut spektaklu. Jarosław Kilian, tym razem samodzielnie występujący w roli scenografa (w ostatnich latach podpisywał się pod scenografią z ojcem, Adamem), ma rozmach i odwagę korzystania z całej teatralnej przestrzeni. Umie też przykuć uwagę do detalu. Nawet na tak dużej scenie, jak w Teatrze Polskim, potrafi postawić kameralny warsztat, dodając mu jednak tło, np. ze sznurów bielizny. Dzięki płachtom materiału tworzy gęsty, solidny las albo – gdy dobierze zwiewną materię – rozlewające się przed widzami morze. Wieloryb – najciekawsze plastyczne rozwiązanie spektaklu, pojawia się pod koniec, rekompensując zbyt rozwlekłą pierwsza część.

Dotrwanie, w dobrej formie, do finału ułatwia też odtwórca głównej roli. Dla grającego z lekkością i dowcipem Piotra Bajtlika Pinokio to rola skrojona "na miarę".



Jolanta Gajda-Zadworna
Zycie Warszawy
20 maja 2010
Spektakle
Pinokio