W zgodzie z historią

Opera Śląska w Bytomiu świętuje swoje 65-lecie i jak przystało na zacny jubileusz, sześćset pięćdziesiąte piąte przedstawienie w historii tego teatru wypełniła muzyka Moniuszki. Podczas uroczystości 5 czerwca nie zabrakło wspomnień, anegdot i uroczystej oprawy

To właśnie na tej scenie w 1946 roku odbyła się pierwsza, powojenna premiera „Strasznego Dworu”, a następnie Teatr bytomski podbił tą realizacją Warszawę. Przez Śląsk przetoczyło się mnóstwo znakomitości. W obsadach znajdowali się: Bogdan Paprocki, Lesław Finze, Józef Homik, Halina Otoczko, Barbara Sawicka, czy też Wiesław Ochman.

Ten ostatni, artysta wszechstronny: jeden z najwspanialszych polskich tenorów, reżyser, inscenizator i malarz, przygotował najnowszą premierę naszego sztandarowego dzieła operowego.

W „Strasznym Dworze” spotykają się ze sobą wątki komediowe, ukazujące dość specyficzną nację, jaką byli w Polsce Sarmaci, ale także pełnię naszych najlepszych tradycji i obyczajów. Rzadko w dzisiejszych teatrach można obejrzeć tak wiernie zrealizowany spektakl w zgodzie z kompozytorem, epoką, w której żył, zachowując i respektując wszystkie didaskalia i życzenia twórców. Znakomicie udało się Wiesławowi Ochmanowi przedstawienie „Strasznego Dworu”, w sposób, w jaki zapewne życzyłby sobie sam Moniuszko.  Wierność historycznej prawdzie i polskim symbolom, stykały się tutaj z niezwykle piękną, choć symboliczną scenografią Jana Polewki. Stała się ona swoistym entourageem, za pomocą, której, mogliśmy przenieść się do czasów szlachty sarmackiej, zaglądnąć do dworu i po prostu poczuć się jak 150 lat temu. Były z pietyzmem wymalowane obrazy, wiekowy zegar, przy którym Stefan i Skołuba śpiewają najsłynniejsze polskie arie. Pojawiły się także wspaniałe epokowe stroje.

Ogromną niespodziankę sprawił Arnold Rutkowski, kreujący rolę Stefana. Dziś jeden z naszych najlepszych polskich tenorów, mogący poszczycić się wieloma sukcesami na arenie międzynarodowej i z pokaźnym dorobkiem artystycznym. Dawno nie słyszałem tak rewelacyjnie zaśpiewanego spektaklu! Rutkowski oprócz świetnego aktorstwa na scenie, pokazał pełnię możliwości głosowych. Po jego arii „z kurantem” publiczność wręcz oszalała, domagając się bisu. Również partie kobiece, sprawnie i starannie zinterpretowane, przyniosły wielu miłych przeżyć. Wymień należy przede wszystkim świetne występy Eweliny Szybilskiej (Hanna) i Renaty Dobosz (Jadwiga), które z wdziękiem i zaangażowaniem kreowały role córek Miecznika. Obydwie panie są posiadaczkami urokliwych głosów. Pozwoliłbym sobie nawet na stwierdzenie, że świetnie czuję się w repertuarze moniuszkowskim. Przyjemnie słuchało się i oglądało Aleksandrę Stokłosę, jako Cześnikową. Z kolei spodziewałbym się czegoś więcej po Damazym, którego śpiewał Bogdan Desoń. Aktorsko rewelacyjny, ale niestety słaby wokalnie.

Opera Śląska ma w zanadrzu jeszcze jeden z lepszych chórów operowych w Polsce. Także i tym razem przysporzył wielu miłych wrażeń i zaskoczył bardzo dobrą intonacją. Abstrahując już od pierwszego aktu, kiedy panowie w pierwszej scenie najwyraźniej pogubili się w rytmie, to reszta poszła jak z płatka i chórzystów słuchało się wybornie.

Cieszy ponadto fakt, że orkiestra Opery Śląskiej pod kierunkiem Tadeusza Serafina grała lekko i pięknie prowadziła frazę. Czytelnie rozrysowywała wszelkie ukryte niuanse brzmieniowe partytury Moniuszki, dbając o wszelkie detale. A jest ich sporo w partyturze nasączonej zmiennością barw, muzycznym budowaniem poszczególnych nastrojów i wydarzeń. Największe zaskoczenie przyniósł jednak „Mazur” z IV aktu, wspaniale zatańczony przez balet i zaśpiewany przez chór. Po długich owacjach dyrygent zdecydował się zabisować.

Realizatorzy „Strasznego Dworu” wyłonili z tego arcydzieła całą esencję polskości,
co w połączeniu z ciekawymi kreacjami wokalnymi, pozwala stwierdzić, że Opera Śląska wiedzie aktualnie prym w Polsce, jeśli chodzi o operową spuściznę Stanisława Moniuszki.



Maciej Michałkowski
Dziennik Teatralny
11 czerwca 2010
Spektakle
Straszny dwór