Wałęsa i polskie błoto

Jerzy Stuhr dobrze syntetyzuje postać Lecha Wałęsy: wąs, Matka Boska w klapie, wyrzucane z pewnością siebie opryskliwe frazy i mocne sądy.

W odwołującym się do sztuki Sofoklesa spektaklu Szydłowskiego robi coś na kształt rachunku sumienia, ale w swoim stylu - sumienia raczej innych niż swojego. "Miałem odwagę iść, szukać. Popełniałem wiele błędów. Ale zawsze dążyłem do jednego celu! A wy? Coście robili? Z zadowoleniem i uśmiechem lizaliście jaja czerwonego Sfinksa!". Podobnie swojsko brzmią odwiedzający go polityczni następcy. Cyniczny Kreon, w zbyt dużej koronie, ale z wiedzą o poddanych, jakiej nie mają inni politycy. Opozycyjny Tezeusz - bez charyzmy, pragnący zdobyć koronę na plecach Wałęsy. I Polinejkes - hipster na hulajnodze, chcący koronę zamknąć w muzeum. Na pogrzebie Wałęsy będą okładać się wieńcami. Aż Danuta/Atena przerwie robienie szarlotki i przypomni, jak ważne dla narodów są mity, z bohaterami dokonującymi rzeczy wielkich często wbrew swoim wadom i małości. Warszawskie pokazy krakowskiego spektaklu zbiegły się z medialnymi relacjami z procesu, jaki Wałęsie wytoczył Jarosław Kaczyński za zniesławiające rzekomo internetowe wpisy. Obaj obrzucali się zwyczajowymi inwektywami, a wśród komentarzy nie brakowało i takich, że oto dwaj tetrycy zajmują naszą uwagę sporami sprzed dekad. W spektaklu Szydłowskiego mamy ten sam ton - rytualnego narzekania: na słabych polityków, na podzielone, łatwo dające się uwodzić i manipulować społeczeństwo, na polski brak szacunku dla autorytetów i na to, że wkoło nienawiść nasza codzienna, błoto, błoto, błoto. Plusy: krótkie, zwarte, z chórem mieszkańców Nowej Huty i z dobrym aktorstwem.



Aneta Kyzioł
Polityka
8 grudnia 2018
Spektakle
Wałęsa w Kolonos