Wampiryzm XXI wieku

Mit wampiryczny uchodzi za jeden z uniwersalnych w naszej kulturze. Zmarli spragnieni krwi, udają się na ziemię, by wyssać ją z niewinnych istot - to temat wielu tekstów literackich i filmowych. Teraz zawitał na deski Teatru Narodowego w spektaklu Nosferatu Grzegorza Jarzyny

Naszym oczom ukazuje się ogromne wnętrze urządzone w stylu art deco. Na scenie - dwie kozetki, stół, krzesła oraz stoliczek z alkoholami, po które chętnie będą sięgać bohaterowie. Spektakl rozpoczyna się od rozmowy grupy znajomych na temat neutrin i podróży czasoprzestrzennych. Stąd wiadomo, że akcja sztuki dzieje się prawdopodobnie we współczesności, a nie pod koniec XIX wieku, jak miało to miejsce w powieści Stokera, będącej inspiracją dla spektaklu. Zza sceny wydobywają się kłęby dymu, które powoli pochłaniają Lucy (Sandra Korzeniak). Kobieta wpada w pewien rodzaj transu i zasypia na kilka dni. Na jej ciele pojawiają się tajemnicze ślady, jak po ugryzieniu zwierzęcia. Doktor Steward (Jan Englert) jest bezradny. Nie wie, co za tajemniczy wirus powoli zabija wybrankę serca Arthura Holmwood’a (Adam Woronowicz).

Kołyszące się na wietrze firanki i pełne pożądania jęki Lucy zwiastują nadejście Nosferatu., wampira XXI-wieku. W czasach, kiedy teorie racjonalistyczne zaburzają wiarę w istnienie sił nadprzyrodzonych, zjawia się On. Trupioblady, ubrany w elegancki garnitur Nosferatu - w tej roli Wolfgang Michael - żądny jest krwi. Obsadzenie w tytułowej roli wiedeńskiego aktora było bardzo dobrym posunięciem. Dzięki obcemu akcentowi postać Nosferatu wydaje się bardziej wiarygodna. Michael swoją grą pokazuje, jak wampir w czasach współczesnych stracił wolę życia. W świecie jałowym i pełnym chorób, w świecie, gdzie wyższe sfery dyskutują o niczym nie ma miejsca dla wampira. Nikt w niego nie wierzy poza profesorem Van Helsingiem (Jan Frycz). Jedynym wyjściem dla bohatera jest śmierć poprzez wystawienie ciała na pierwsze promienie wschodzącego słońca... Nosferatu zniknie. Pozostanie po nim tylko pył. I tak, jak ten pył, zniknie pamięć o nim.

Natomiast Lucy będzie biernie oczekiwała śmierci. Jej ciało wpadnie w ręce Stewarda (Jan Englert) i Van Helsinga (Jan Frycz), którzy przeprowadzą sekcję i włożą fragmenty jej ciała do słoika z formaliną. Wykorzystają to w celach naukowych, dla dobra ludzkości. Arthur nic nie może zrobić. Nie dowierza, że to stało się naprawdę. Scena ta przypomina nam o nieuchronność śmierci. Nie jest to jednak koniec istnienia Lucy, gdyż kobieta wkrótce powróci na Ziemię jako wampir. Żądna krwi postać nie zawaha się ani przez chwilę przed zdobyciem pokarmu. Nawet za cenę skrzywdzenia swoich najbliższych. 

Nosferatu żył wiecznie, ale nie czuł się szczęśliwy. Musiał zabijać ludzi, aby zdobyć świeżą krew. Nigdy nie zaznał miłości. Po spożyciu krwi Miny Harker (Katarzyna Warnke), która okazała mu odrobinę uczucia, wymiotuje. Kochanka odrzuciła jego krew i uczucie. Podobnie postąpiła Lucy, nie przyjmując oświadczyn Arthura.  

Mroczna muzyka Johna Zorna (która niestety momentami zagłuszała to, co mówili aktorzy), powolnie rozwijająca się akcja (zwłaszcza w pierwszej części) i gra świateł Jacqueline Sobiszewskiej tworzą atmosferę grozy. Ciekawym rozwiązaniem technicznym było ukazanie trójwymiarowo podróży Lucy i Nosferatu poprzez lasy. Ale to jedyne pozytywne aspekty "Nosferatu". Gra aktorska nie jest najmocniejszą stroną pektaklu. W szczególności postać Lucy jest bezbarwna. Sandra Korzeniak, wcielająca się w Lucy, przewija się przez poszczególne sceny ledwo zauważalna. Przez pół godziny leży i nic z tego wynika. Nie przekazuje właściwie żadnych emocji.  Ale za to emanuje nagością (z czego też nic nie wynika).

Za to na uwagę zasługują kreacje aktorskie Jana Frycza jako Van Helsinga i Jana Englerta w roli doktora Stuarta. Aktorzy razem tworzą interesującą parę antagonistów. Jeden wierzy w wampiry i to, że mogą zabijać niewinne ludzkie istoty; drugi jest racjonalistą, pragnącym tłumaczyć wszystko poprzez naukę. Aktorzy w interesujący sposób ukazali różnice ich dzielące. 

Bohaterowie "Nosferatu" to osobnicy pogrążeni w neurotycznym transie, z którego nie mogą się wydostać. Znajdują się na granicy pomiędzy życiem i śmiercią. Spektakl Jarzyny to spektakl o nieuchronności śmierci i o obecności Innych w otaczającej nas rzeczywistości. Jednak inscenizacja ta nie wnosi nic nowego. Ten sam wątek był pokazywany wielokrotnie w licznych adaptacjach filmowych czy w literaturze i często z lepszym skutkiem.

W "Nosferatu" reżyser chciał ukazać wampira, który nie chce już dłużej żyć. Dlatego się uśmierca. I tym razem nie zmartwychwstanie. A skoro Nosferatu został uśmiercony, nie wróżę temu spektaklowi sukcesu.



Małgorzata Judziewicz
Dziennik Teatralny Warszawa
2 grudnia 2011
Spektakle
Nosferatu
Teatry
TR Warszawa