Warsaw, Warsaw

Przywykliśmy określać teatr Strzępki-Demirskego mianem ,,publicystycznego". Jest to jednak pojęcie dość szerokie, co sam duet często udowadnia. W niemal każdym przedstawieniu tych twórców przewijają się wstawki muzyczne. Budzi to skojarzenia z Brechtowskimi songami. Nie da się jednak zaprzeczyć, że z takich właśnie tradycji teatr S&D wyrasta. Chorzowskie widowisko przywołuje ducha Erwina Piscatora, który także korzystał z gatunku scenicznego, jakim jest rewia. Dowodzi tego spektakl "Reuve-Rotter-Rummel", o którym reżyser wspominał w swoim dziele "Teatr polityczny". Pomysł duetu nie jest więc niczym nowym. Odnosi się bowiem do idei sformułowanych przez twórców Wielkiej Reformy Teatru.

Tym niemniej decyzja o wystawieniu "Położnic" właśnie w takiej poetyce jest pewnego rodzaju zaskoczeniem. Strzępka kładzie tutaj większy nacisk na działanie sceniczne niż na słowa. Tekst Demirskiego jest równoważony przez partie muzyczne. Scenografia Macieja Chojnackiego jest kilkupłaszczyznowa. W teatralnym szpitalu św. Zofii znajduje się gabinet, pokój służbowy, jak i porodówka. Dobrze skomponowana przestrzeń jest niezbędna do taneczno-muzycznych popisów.

Ważniejszy od estetyki pozostaje pazur, którym duet tnie patologiczne zjawiska. Skoro tematem Położnic jest niejako stan służby zdrowia, można się spodziewać ostrych uwag i zarzutów w stronę publicznych klinik. Tutaj obrywa się rzeczywiście istniejącemu szpitalowi, który znajduje się na warszawskiej Woli. ,,Naturalne przyjmowanie porodu" polega na stosowaniu metod, których używało się dwieście lat temu. Zardzewiały i zakrwawiony fotel ginekologiczny pchany przez siostrę miłosierdzia raczej zniechęca do rodzenia dzieci. Twórcy idą dalej: obrywa się chamskiemu personelowi. Zbuntowani lekarze i pielęgniarki dążą jedynie do wyrobienia normy niezbędnej do otrzymania dopłat z NFZ-u. W innych przypadkach pacjentki traktowane są jak zło konieczne. Dobre wskaźniki są jedynie pretekstem do ,,usamodzielnienia" kliniki. W takiej sytuacji jedynym wyjściem ma być prywatyzacja, której zwolenniczką jest Ordynatorka (Elżbieta Okupska). Prywatyzatorka (Marta Tadla) wbiega na scenę śpiewając ,,New York, New York". Amerykański wzorzec ma koniecznie sprawdzić się w Warszawie. Jak to zwykle jednak bywa, wprowadzanie zachodnich modeli na rodzimy grunt odbywa się opornie. Ciekawy temat nie zostaje jednak rozwinięty. Krytyka niektórych działań władz nie spotyka się ze zdecydowaną kontrą duetu.

"Położnice" są w gruncie rzeczy bardziej przedstawieniem o społeczeństwie, niż o problemach służby zdrowia. Choć S&D atakują lekarzy, nie odpuszczają też samym pacjentom. Rodzice mają wobec swoich przyszłych pociech konkretne oczekiwania. Generał Franco (Jacenty Jędrusik) jest wściekły, że jego syn chce być tancerzem. Policjant (Dominik Koralewski) dowiaduje się, że jego dziecko rodzi się czarne. Oprócz podobnie komicznych aspektów pojawia się wątek tragiczny. Wskutek błędów lekarskich córeczka jednego z małżeństw przychodzi na świat niepełnosprawna. Kpiarsko brzmi wtedy piosenka o nadziei, którą wykonuje przedwojenna położna. W starciu ze szpitalem młoda para nie ma żadnych szans, by dochodzić sprawiedliwości. Miłość do noworodka okazuje się być tutaj jedyną niesplamioną hipokryzją emocją. Rodzice przebierają się w stroje goryli. Jakbyśmy się nie bronili, to jednak uczucia na poziomie zwierzęcym są w nas najsilniejsze - mówi duet.

Życie na kredyt nie daje żadnej gwarancji zabezpieczenia swoim potomnym godnego bytu. Nawet jeśli niektórzy mają pieniądze, okazują się być po prostu nieudolnymi rodzicami. W "Położnicach" wcale nie zaskakuje uderzenie w służbę zdrowia. Opiera się ono bowiem na ogólnikach. Bolesna jest natomiast satyra na ludzkie postawy. Klasa średnia jest zapatrzona w medialne wzorce. Traktuje dziecko jak przedmiot, który jest taką samą częścią jej życia jak nowy samochód czy wycieczka na Karaiby. Ojcowie śpiewają najpierw ,,Będziesz miał zajebistego ojca", by po narodzinach potomka schować głowy w piasek. Chcą przeżywać bóle swojej żony razem z nią. I rzeczywiście się tak dzieje - panom ,,wyrastają" brzuchy. ,,Równość płci" kłóci się jednak z biologią. Jedynie tajemniczy mężczyzna grany przez Andrzeja Kłaka stara się przekonać innych, że jest w ciąży. Ostatecznie okazuje się on szpiegiem, który na problemach szpitala wygrywa najwięcej. Zostaje nowym ordynatorem i zaprowadza własny porządek.

Songom brakuje polotu. Niosą one treści równorzędne do scen pozbawionych tła muzycznego, ale tekst zbyt często mija się z melodią. Są perełki, jak ,,Oksytocyna, my love" czy ironicznie pokazujący przeklinanie kobiet w czasie porodu ,,Skurwysynie". Trzygodzinne widowisko nie unika dłużyzn. Może to wynikać z dramaturgii przedstawienia, która ustawia sceny w nieco chaotycznym porządku. Szwankuje też udźwiękowienie (mikroporty!), niekiedy nie można zrozumieć, co mówią lub śpiewają grający. Tym niemniej duet dobrze sprawdza się w przyjętej w tym spektkalu poetyce. Aktorzy chorzowskiego teatru czują intencje reżysera i chętnie biorą na siebie skarykaturyzowane sylwetki. Płaczliwy dr Wieczorek (Wojciech Stolorz) jest strofowany przez ciotkę. Kłótnie między małżeństwami przypominają spory między mężem i żoną pokazywane w sitcomach. Jarmarczność, którą mogliśmy poznać w poprzednich przedstawieniach duetu, wybrzmiewa w pełni. Kąśliwa ironia twórców tylko akcentuje to, co pod tą warstwą śmiechu ukryte.



Szymon Spichalski
Teatr dla Was
4 maja 2013