Wędrówki dusz

Druga edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Dialog we Wrocławiu rozpoczęła się w poniedziałek pokazem brazylijskiego przedstawienia "Apokalipsa 1,11" oraz premierą "Dybuka" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego

Organizatorzy pod wodzą dyrektor Krystyny Meissner zaprosili osiem przedstawień ze świata i tyle samo polskich. Festiwalowi - potrwa do niedzieli - patronuje hasło: "Czy jesteśmy świadkami narodzin nowego teatru?". 

Po pierwszych przedstawieniach byłbym w tej sprawie sceptyczny. Fernando Bonassi w "Apokalipsie 1,11" ukazał wędrówkę bohatera przez kręgi piekieł, które ludzie sami sobie gotują na Ziemi. W Teatro da Vertigem z Sao Paulo sztukę wystawił Antonio Araujo, nie szczędząc ostrych i brutalnych scen. 

Joao (Jan), prostaczek z prowincji, udaje się na poszukiwanie Nowego Jeruzalem, miasta zbawienia. W wielkomiejskiej dżungli dostaje się w ręce fałszywych proroków, prowadzących go przez różne formy zniewolenia. Będzie świadkiem i ofiarą rozmaitych wynaturzeń, sprzedajnego seksu, gwałtu, przemocy, uzależnień, korupcji, którym nieodłącznie towarzyszy typowa dla Ameryki Łacińskiej ostentacyjna religijność. 

Reżyser zadbał, by brud tego świata ukazać w możliwie realistycznej, a zarazem atrakcyjnej formie. Widzowie stają się mimowolnymi  
uczestnikami scen m.in. jak z filmu hard porno. Odwrotu jednak nie ma - strzegą ich kraty i grube mury więzienia w Wołowie, dokąd zostali karnie dowiezieni autokarami. 

Przedstawienie z założenia grane jest w czynnych miejscach odosobnień przestępców, zawiera bowiem fabularne odwołania do masakry w Carandiru, największym więzieniu Ameryki Południowej, gdzie w 1992 r. żandarmeria wojskowa zabiła podczas buntu 111 więźniów. Aby się dostać na spektakl w Zakładzie Karnym w Wołowie, trzeba było zdeponować niemal wszystko prócz ubrania i sznurówek lub liczyć się z możliwością przeprowadzenia badań alkotesterem. Nie wszyscy sprostali regulaminowi - jeden ze znanych krytyków nie wszedł, bo zapomniał dowodu osobistego. 

Brazylijska "Apokalipsa 1,11" jest klasycznym przykładem teatralnej dosłowności i dosadności. Widz miał okazję przyjrzeć się wargom sromowym i penisom aktorów, co nie zmienia faktu intelektualnej bezradności i braku przesłania samej sztuki. Martwy Chrystus, którego bohater w końcu spotyka, prosi, by go zostawić w spokoju. Jeśli tak ma wyglądać nowy teatr, niech lepiej się nie zmienia. 

Nie zmienia się Krzysztof Warlikowski. Prapremiera "Dybuka" (przygotowanego na festiwal w Awinionie, który w tym roku został odwołany) przyniosła dzieło stylistycznie wyrafinowane, acz wystudzone. Piszę prapremiera, bo do tekstu Szymona Anskiego z 1919 r. reżyser włączył fragmenty współczesnego opowiadania Hanny Krall. Klasyczny wątek z żydowskiego folkloru - o duszy gwałtownie zmarłego grzesznika, która zamieszkała w ciele osoby żyjącej, ma dwie części. Znacznie ciekawiej wypadła "historyczna" opowieść o Chananie (Andrzej Chyra) zamieszkującym w ciele obiecanej mu na żonę ukochanej Lei (Magdalena Cielecka). Problemy współcześnie żyjącego Amerykanina Adama S. (Chyra), który w swoim ciele odkrywa dybuka brata zamordowanego w warszawskim getcie, zostały ukazane nazbyt statycznie, patetycznie, deklaratywnie. Nie da się ukryć, że część pierwsza - mimo przesadnego mym zdaniem celebrowania każdego słowa przez aktorów - żywiej oddziaływała na zmysły widzów niż ta współczesna, jednak tylko z nazwy, bo pozbawiona dramaturgii i koturnowa.



Janusz R. Kowalczyk
Rzeczpospolita
8 października 2003