Widz budzi się

Czy artysta musi się liczyć z odbiorcami swoich dzieł? Czy ma ich na siłę i egoistycznie „przerabiać w aniołów", czy też schlebiać ich gustom i oczekiwaniom?

Tak dawniej, jak i dzisiaj, rozstrzyga o tym czynnik prozaiczny – pieniądze. Tak dawniej, jak i dzisiaj, artysta nie może się obejść bez prywatnego czy państwowego mecenatu. Najboleśniej to widać w instytucjach teatralnych, które egzystują na samorządowym garnuszku. Na relację między artystą i widzem rzutuje najmocniej postawa „ twórczej wolności artysty". Przyjęło się, że wszelkiego typu „ograniczenia" nie sprzyjają kreatywności. Teza dosyć dyskusyjna, bo przecież nic tak nie rozbudza kreatywności, jak przełamywanie własnych ograniczeń i oporów, poszukiwanie rozwiązań wbrew przyzwyczajeniom widzów bez wykluczania ich z tego procesu... Gwardia jeszcze młodych, niepokornych reżyserów chce zmienić oblicze polskiego teatru (brawo!), ale nie chce tego robić razem z publicznością. Pędzi do przodu (?) nie oglądając się do tyłu. Ucieka się do swoistej indoktrynacji, prowokacji, a także kompletnego lekceważenia gustów estetycznych i upodobań widzów (a widz ma do tego prawo!). Rewolucyjne zamieszanie pod hasłem: „spektakl nie jest towarem, a widz – klientem" spaliło na panewce. To za proste. Spektakl, czy się chce, czy nie chce, jest towarem, bo trzeba za niego zapłacić. Przyzna to każdy księgowy. Widz, który płaci, staje się klientem („klient – nasz pan"?). Spójrzmy na pustki na widowniach i krótki żywot „nowomodnych" premier w niektórych „wiodących" teatrach. Na razie władzom to nie przeszkadza, dopóki słodzone recenzje promują przy okazji miasto. Do czasu.

Trapi pytanie: czy teatr musi produkować przedstawienia pod klienta-widza? Nie musi, jeżeli nie żyje z klienta-widza. To oczywiste, że instytucja ma dorobić do dotacji publicznej. Dorabia zaledwie 5-10% wpływów z biletów. Niewiele. Pusty teatr nie ma racji bytu, nawet gdyby był nie wiem jak nowoczesny i w mniemaniu zaprzyjaźnionych recenzentów - wybitny. Nie jest sam dla siebie. Rewolucyjny artysta może tworzyć na własny rachunek. Czy straci na tym kultura narodowa? Bynajmniej. Najwybitniejsze dzieła w polskiej kulturze pozostawili twórcy borykający się z trudnościami, a nie tworzący w luksusie. Czy tak powinno być? Nie. Ale może.

Martwi, a zarazem cieszy niedawna awantura w czasie spektaklu w Teatrze Starym w Krakowie. Próba przerwania spektaklu Jana Klaty „Do Damaszku" (podobno nijakiego Strindberga), okraszona okrzykami: „Wstyd ! Hańba ! Dość ! To Teatr Narodowy !", zaświadcza, że widz nie chce być kulturalnie bierny. Nawet jeśli ten widz jest prawicowy i stary. Te kilkadziesiąt osób mogło spokojnie opuścić przedstawienie, tak jak ja to robię coraz częściej, ale uznało ten teatralny przekaz za „wulgarny, pusty intelektualnie prowokacyjny wygłup" (komentarz jednego z widzów). Dyrektor Klata odpowiedział im ze sceny: „Wynoście się stąd !" Potem skomentował całe zajście: „Szkoda czasu na bzdury. Zapewniam temperaturę dyskusji, to zdążyłem zauważyć. Wszyscy czekają podczas paneli, „kiedy Klata powie w końcu coś, za co można się obrazić". I zwykle się doczekują". Czyżby ujawnił przy okazji sekret naszej teatralnej post-nowoczesności? A imię jej SKANDAL. A dzieła ich – dla masochistów? Dyrektor i aktor, Jerzy Fedorowicz: „ Stary Teatr nie musi być konserwatywny, ale zwyczajnie nie może być głupi". I jeszcze Elżbieta Morawiec, którą cenię jako doświadczonego krytyka („Tygodnik Solidarność"): „To, co się dzieje za dyrekcji Klaty, to powolne konanie dokonań i legendy Starego Teatru. A właściwie – mordowanie tej legendy i zasłużonej chwały". Nie ma żartów, bo przecież Jan Klata uchodzi za jednego z „wieszczów" młodego i rozbrykanego teatru. Jego kluczem interpretacyjnym otwiera się dzisiaj wszystko, co się da... I to się opłaca.

W teatrach ubywa widzów. Na razie nikomu to nie przeszkadza. Jeszcze są publiczne pieniądze. Jak ich zabraknie, będzie wrzask, że upada kultura narodowa. Czy ktoś najadł się teatrem? A ludzie po prostu nie zapłacą. Ilu z nich żyje bez kontaktu z teatrem? Każdy widz jest na wagę złota. Ale widz się budzi. I dobrze. Walka o przyszłość teatru nie może być jednostronna. Tak?



Józef Jasielski
dla Dzienika Teatralnego
16 listopada 2013
Portrety
Jan Klata