Widzoteka

Na piętnaście minut przed rozpoczęciem spektaklu w hali Sokół już zaczyna "się dziać". Nie ma tu teatralnych foteli, nawet drewnianych krzeseł czy ławek - widzowie porozsadzani są na dwóch naprzeciwległych platformach. Siedzą na schodach, ziemi, zwisają im nogi, drętwieją ręce, część stoi, a tylko nieliczni szczęśliwcy zasiadają na czterech miękkich siedzeniach. Dyskomfort zostaje wprowadzony na halę wraz z otwierającymi się przed widzami drzwiami. Z czasem, okazuję się, że taki był właśnie cel reżysera. Rezygnacja z teatralnych wygód, wzniosłej deklamacji i wysokich gestów. Całe szczęście, że nikt nie przyszedł w garniturze, albo wieczorowej sukni...

Wszyscy widzowie są równomiernie oświetleni. Zostają umieszczeni w światłach reflektorów, przez co stają się równie ważni co aktorzy. Oglądanie więc nieodzownie łączy się z byciem oglądanym. Widzowie nie mogą się na to nie zgodzić, schować, ukryć zerkania na zegarek, ziewania, zainteresowania czy zadowolenia na twarzy. Już po chwili orientują się, że wąski korytarz pomiędzy dwoma platformami nie jest jedynym miejscem gry wrocławskich aktorów, a cała przestrzeń, w której funkcjonują zarówno widzowie jak i aktorzy to obszar integralny, bez podziału na oglądanych i oglądających. Postaci dramatu, ubrane bardzo zwyczajnie, mieszają się z tłumem widzów. Co więcej, biegają wśród nich, siadają pomiędzy nimi, każą wstawać i zmieniać zajmowane pozycje. Nie ma tu jednak mowy o bezpośredniej interakcji. Poczucie zagrożenia czy dyskomfortu owszem jest, ale w ilości bardzo optymalnej. Takiej, która pozwala skupić się na tekście. Forma spektaklu jest radykalna, nie jest natomiast totalnym dominatem w stosunku do treści dramatu. Celem – wykreowania przestrzeni niekomfortowej – nie jest potrząśnięcie widzem na wypadek gdyby w trakcie zasypiał. Zadara w ten sposób realizuje założenia Różewiczowskiej koncepcji teatru. Tekst dramatu podzielony jest pomiędzy wszystkich aktorów, jest wykrzykiwany, wyśpiewywany, recytowany i szeptany. Można odnieść wrażenie, że wewnętrzny rytm spektaklu jest jak muzyczna partytura, którą Zadara przy pomocy swoich aktorów wygrywa na żywo, w towarzystwie widzów. Istotnym środkiem scenicznym stają się powtórzenia zarówno na poziomie słów, sytuacji jak i gestów. Poprzez to, że aktorzy wyglądają tak, jak widzowie, dochodzi do wnikliwej obserwacji całej przestrzeni, w której się znajdujemy. Jesteśmy zmuszeni do nieustannego poszukiwania postaci przemieszczających się wśród zgromadzonej publiczności. Wychylamy się, obracamy, jesteśmy wyczuleni na każde dobiegające z oddali słowo. 

Nie ma, jak u Różewicza, ulicy przechodzącej przez pokój, jest scenograficzny montaż stworzony z podestów. Dookoła widoczne są fragmenty hali Sokół kompletnie nie pasującej do całej reszty. Na każdym poziomie swojej konstrukcji spektakl przypomina kolaż. Montaż i demontaż jednocześnie. Wszystkie relacje pomiędzy bohaterami są z jednej strony budowane, z drugiej natomiast rozbijane. Aktorzy wbiegają i wybiegają. Chaosowi nie ma końca. Segregatory latają, krawieckie metrówki idą w ruch. Reżyser tworzy galerię osobliwych zachowań i relacji. Do tej gigantycznej jednej wielkiej teki wkłada „na siłę” wszystkich przybyłych na spektakl widzów, których reakcje poczynając od uśmiechów, chichotów, poprzez gesty zdziwienia i oburzenia wpisują się w całą koncepcję spektaklu i jednocześnie Różewiczowskie spojrzenie na sztukę teatru.



Magda A. Jasińska
Dziennik Teatralny Kraków
4 czerwca 2011
Spektakle
Kartoteka