Widzowie wtrącają się

1.
Opowieść tę zawdzięczam aktorce, która brała udział w opisywanym przedstawieniu.
Otóż teatr w pewnym mieście wojewódzkim, jednym z mniejszych zresztą, pod koniec lat sześćdziesiątych postanowił wystawić adaptację "Pamiętników chłopów", których akcja działa się za Polski międzywojennej, a jedną ze jej scenerii była pobliska wieś Ś... Co więcej - mieszkańców owej wsi, pod wodzą sołtysa, ów wojewódzki teatr zaprosił na premierę.


No to oni poubierali się elegancko - jak do teatru, a więc w nylony, non-irony, bistory i ortaliony, damy spryskały się "Panią Walewską", a panowie pokropili dyskretnie "Przemysławką", wsiedli w swoje Syreny, Wartburgi oraz Szkody i pojechali do wojewódzkiego miasta. Idą do teatru, oglądają spektakl - a tu realizm pełen: aktorzy pracowicie odgrywają, jak to mieszkańcy wsi Ś... dzielili zapałkę na czworo, na przednówku jedli lebiodę, zupę gotowali w niemytych garnkach, żeby im się sól, która na ściankach osiadła, nie zmarnowała, i prawie że nie wywozili starców do lasu na domarcie. A wszystko jeszcze z podaniem prawdziwych imion i nazwisk uczestników tych przedwojennych zdarzeń - trzeba dodać, że synowie i wnukowie tych uczestników siedzieli nam widowni i miny im coraz bardziej rzedły. A wszyscy spoglądali na sołtysa, który w pewnym momencie zniesmaczony wstał, rzucił aktorom mięsiste "A ch.. wam w d..." i wyszedł. A za nim cała wieś Ś... Jak widać - realizm nie zawsze popłaca.

2.
Przyznać muszę, że ingerencje widzów w spektakl mają w sobie coś pociągającego. Pod warunkiem, że są kontrolowane. W Teatrze Mumerus kilkakrotnie posługiwaliśmy się metodą kontrolowanej prowokacji, czyli jeden z naszych aktorów udawał widza ingerującego w przebieg spektaklu. I tak w "Kabarecie wycinków" jeden z naszych aktorów (udający widza) miał za zadanie złośliwie komentować, to co robią na scenie wykonawcy. Po czym - pod koniec spektaklu następowała demaskacja: aktor ów wychodził wraz z innymi do ukłonów. Mniej więcej kilkanaście razy udało nam się to zrobić bez dodatkowych ingerencji, aż podczas gościnnego występu w Katowicach do aktora owego podeszła ochrona i kazała mu się wynosić, bo przeszkadza. I na nic zdały się tłumaczenia, że to aktor, że to jest zaplanowane - wyprowadzili go siłą. Inna sprawa, że zaraz puścili i wrócił.

Z kolei w spektaklu "Ubu według Alfreda Jarry" aktorka siedząca na widowni miała w pewnym momencie przedstawić się jako jeden z tajemniczych pallotynów przybyłych wprost z Paryża i zagrozić wszystkim obecnym wbiciem na pal, jeśli nie dadzą pieniędzy. Co na ogół spotykało się ze zrozumieniem - no cóż, wariaci zdarzają się wszędzie. Aczkolwiek jeden z widzów napisał potem na internetowym forum: "Był jeden moment gdzie serce miałam w gardle i adrenalina się podniosła - był to moment gdzie pewna na czarno ubrana dama dosiadła się do widza za mną i powiedziała na głos - pieniądze albo życie - a mnie się to skojarzyło zaraz z terrorystami w teatrze w Moskwie i strasznie się wystraszyłam czy to czasami nie jakiś napad?"

3.
Wspólnie z partnerami z Teatru Alter z Drohobycza zrealizowaliśmy spektakl "Panopticum wyobraźni" według "Rękopisu znalezionego w Saragossie" Jana Potockiego. Był to spektakl plenerowy w formie peregrynacji w wyobraźni hrabiego. Dosłownie, ponieważ była to teatralna pielgrzymka rozegrana w ogrodach Willi Decjusza w Krakowie, na podwórzu dawnego Gimnazjum im. Władysława Jagiełły w Drohobyczu i Parku Stryjskim we Lwowie.
Zagraliśmy to także w upalne południe w dawnej posiadłości Fredrów w Beńkowej Wiszni k/Rudek. To dzisiaj Ukraina. A dworek Fredrów (a więc puste, długie korytarze, równie puste pokoje, niewymieniane od z górą stu lat okna i drzwi) zaludniają duchy, a w szczególności zmory, widziadła i dusiołki kanikuły. Gramy, gramy zaludniając przestrzeń dworku i położonego przy nim parku postaciami z wyobraźni Potockiego: Wisielcami, Cyganami, Geometrami, Kabalistami, Orlandynami etc., aż tu zjawia się miejscowy Kit. Czyli Kot: dwa metry wzrostu, rubaszka z wyszywanką i co najmniej trzy dni picia w oczach. Widzi i krzyczy, że to profanacja, że on w dzień św. Jura na takie rzeczy nie pozwoli, szarpie aktorów. Szczególnie przyczepił się do jednego z nich, gdyż Kit - Kot stwierdził, że jest diabłem i chciał, żeby ten zdjął buty i pokazał, czy nie ma - zamiast stopy - kopyta. W końcu miejscowi organizatorzy, którzy wiedzieli kto zacz, bardzo szybko zaczęli zabierać się za usuwanie Kita, na co ten krzyknął, że on idzie, ale jeszcze tu wróci i to z kałasznikowem i zrobi z nami porządek. Dość szybko skończyliśmy spektakl i błyskawicznie - ale zachowawszy życie - umknęliśmy z Beńkowej Wiszni. Choć z drugiej strony zachowanie Kita - Kota powinniśmy poczytać sobie za sukces naszego przedstawienia i siły naszej kreacji: on naprawdę uwierzył, że z dworku Fredrów wyłaniają się fantastyczne postaci.

4.
Dwukrotnie graliśmy nasze spektakle w łemkowskiej wsi Nowica koło Gorlic - położonej właściwie na samym końcu świata, a na pewno na końcu Polski. Wieś oddzielona od świata gęstym pasem lasów skupia twórców z całego świata (a przynajmniej z lepszej jego części) - od czasu do czasu dobywają się tam festiwale. Graliśmy spektakl "Tajemnik" - na ganku dawnej stodoły, w plenerze, na szczycie pagórka. Część zgromadzonych oglądała przedstawienia siedząc na dostawionych ławkach lub leżąc wprost na trawie, części przedstawienia zupełnie nie obchodziło - pili piwo, bawili się z dziećmi i psami. Te ostatnie, z kolei zdarzało się, że wbiegały na cenę i próbowały grać z aktorami. co zresztą szybko je znudziło. Pełna koherencja. Aż w końcu do oglądających dołączył się jeden z miejscowych bywalców położonej nieco dalej gospody, patrzy, patrzy, aż w końcu krzyczy do nas: "Gracie, gracie - i nic z tego nie wynika". No właśnie.

__
Zrealizowano w ramach stypendium dla osób zajmujących się twórczością artystyczną, upowszechnianiem kultury oraz opieką nad zabytkami, którego fundatorem jest Gmina Miejska Kraków.



Wiesław Hołdys
Dziennik Teatralny
31 grudnia 2020
Portrety
Wiesław Hołdys